Konkursy pianistyczne to kartel

- Pamiętajmy o najważniejszym: dzieło Chopina to dzieło otwarte, tekst otwarty - mówi muzykolog Wojciech Bońkowski

Aktualizacja: 25.10.2015 10:30 Publikacja: 23.10.2015 02:00

Konkursy pianistyczne to kartel

Foto: Plus Minus/Darek Golik

Plus Minus: Rozczarowanie?

Trochę jednak tak. Cho nie był niczyim faworytem, nie był niczyim ulubieńcem i wreszcie nie był w niczym najlepszy.

To dlaczego wygrał?

To zgniły kompromis, co mówię jako niezależny krytyk. Już po ogłoszeniu wyników podszedł do mnie jeden z zagranicznych jurorów, świetny pianista, i powiedział, że to wynik szkodliwy dla konkursu chopinowskiego.

Aż tak?

Nikt tego nie mówi głośno, ale były mocne vota separata. Podejrzewam, że komputer szybko zliczył punkty i było wiadomo, że wygrał Cho, tylko przez następne godziny radzono, co z tym zrobić.

Nie zrobiono nic.

W efekcie zwycięzca konkursu po prostu wygrał na punkty i to w momencie, kiedy mamy w jury wybitne indywidualności światowej pianistyki. To one miały gwarantować, że utalentowane jednostki na estradzie będą wypromowane.

Jeszcze w nocy napisałem, że Cho to bezpieczny, kompromisowy wybór, pianista dobry, ale nijaki. Głosy jurorów były rozstrzelone, każdy ciągnął w swoją stronę?

Ale kandydat kompromisu, który nikogo nie rozpala, to zły wybór. On naprawdę nie był w niczym najlepszy.

Dostał nagrodę za polonezy.

To jest właśnie największe kuriozum! Zagrał Poloneza As-dur, tylko jednego zresztą, i dzięki YouTube wszyscy mogą odsłuchać to cokolwiek mechaniczne wykonanie. To już prędzej Szymon Nehring zasługiwał na tę nagrodę, bo zagrał to po prostu sercem.

Z tymi nagrodami zawsze są kontrowersje.

Zgoda, ale o ile nagroda za mazurki dla Kate Liu czy sonatę dla Hamelina jest dyskusyjna...

...Oczywiście! Kocham się w Kate Liu, ale to mazurki Hamelina były genialne.

I tu możemy się spierać, ale polonez w wykonaniu Cho bezdyskusyjnie nie był najlepszy. Znów wygrało sumowanie punktów.

Za rok, dwa na Cho będzie można w Warszawie kupić bilety. A na Osokinsa, ale też Kate Liu czy Hamelina, będą wyprzedane.

Bo pierwsze miejsce nie gwarantuje światowej kariery. Bunin, zwycięzca z 1985 roku, czy Garrick Ohlssohn, który wygrał w 1970 roku, do panteonu pianistyki nie weszli. Choć zawsze można mieć nadzieję, że Cho dojrzeje. Rafał Blechacz, gdy zwyciężał, był idealnie mainstreamowy, a dojrzał i już teraz jest naprawdę świetnym, ciekawym pianistą.

Najwięcej kontrowersji i tak wywołał Osokins. Tak jak wcześniej Pogorelić czy Bożanow...

Tacy pianiści odchodzą od konwencji, od mainstreamu najdalej i dlatego wywołują takie emocje. Mieliśmy w konkursie artystów znakomitych, ale w stu procentach konwencjonalnych, jak choćby Kate Liu. Grała w tym stylu lepiej niż inni, ale to właśnie był idealny mainstream. Wie pan, jak to sprawdzić? Test jest bardzo prosty i nazywa się degustacja w ciemno.

Witamy w świecie wina.

Trzeba puścić utwór wykonywany przez Kate Liu czy Erika Lu i chciałbym zobaczyć, kto pozna, że to ich faworyt. Najgorsze, co możemy zrobić pianiście, to zestawiać go z naszymi oczekiwaniami, dopasowywać do nich. No bo czy w konkursie chodzi o to, by pianista wstrzelił się w naszą wizję Chopina? 90 procent odbiorców właśnie tak odbierało konkurs – pianista ma grać tak, jak ja lubię...

...A skoro się popłakałem, to znaczy, że jest najlepszy.

No właśnie, to absurd. Ważna jest osobowość pianisty, nie osobowość odbiorcy. Kiedy posłucha pan Impromptu Ges-dur w wykonaniu Osokinsa, to dojdzie pan do wniosku, że jest ono tak niepodobne do niczego, że pozna je pan po pierwszej nucie! I tak właśnie gra Pogorelić, tak grywał Horowitz. Najwięksi pianiści w historii mieli rozpoznawalny styl – niektóre nagrania Józefa Hofmana czy Sonatę b-moll w wykonaniu Sergiusza Rachmaninowa rozpoznaje się od pierwszego akordu.

Gdyby to Bońkowski był jednoosobowym jury?

Wygrałby Osokins, bo był najbardziej oryginalnym, twórczym pianistą w konkursie. Oczywiście wiem, że nie mógł zwyciężyć, i to nie tylko dlatego, że nie poszedł mu najlepiej Koncert e-moll, ale i dlatego, że on po prostu programowo grał przeciwko jury.

A ja, przy ogromnej sympatii, czasem miałem wrażenie, że to gimnazjalista, który domalował Mona Lisie wąsy.

To krzywdzące. Słuchałem wszystkich uczestników po dwa, trzy razy i niektóre wykonania nie wytrzymują tej próby wzruszenia, ale Osokins podchodził do dzieła Chopina z ogromnym szacunkiem.

Profesorowie w telewizji cały czas zarzucali mu, że brak mu właśnie szacunku do Chopina.

To wytrych używany wtedy, gdy chcemy kogoś skrytykować, a nie wiemy jak. Osokins i pozostali uczestnicy konkursu znają Chopina i zapisy nutowe dzieł, którym poświęcili ostatni rok, lepiej niż większość krytyków.

Skąd wiemy, jak trzeba grać Chopina?

A co to w ogóle znaczy „jak trzeba grać"?! Ciągle słyszymy o „tradycji chopinowskiej", o tym, że trzeba grać tak, jak uczył Chopin.

No właśnie.

Ale przecież nie możemy tego wiedzieć do końca, bo Chopin nie miał żadnych wybitnych uczniów, może poza Carlem Filtschem, który umarł w wieku 15 lat! Mikuli czy Tellefsen to byli jednak pianiści drugoligowi. Taki Liszt stworzył całą szkołę pianistyki, pokolenie największych wirtuozów drugiej połowy XIX wieku, a nasz Chopin nauczał zamożne, ale salonowe miernotki, pianistki, które niczego nie dokonały.

Kolegium mędrców: muzykologów, pianistów, profesorów, wciąż poucza, jak grać Chopina.

Wiemy z licznych świadectw, jak Chopin uczył, ale też to Chopin powiedział Filtschowi: „Rozumiemy to inaczej, ale idź własną drogą, można to zagrać również w ten sposób". Skądinąd to zdanie jest zręcznie omijane przez autorytety, bo podważa to, co mówią. Nie ma żadnej reguły, jak coś trzeba grać, nie istnieje takie pojęcie. Owszem, można tak grać, ale czy trzeba?

Profesorowie...

...Ależ oni z tego żyją! Zarabiają na życie, mówiąc, jak grać, definiują style i ducha. Trzeba to wyraźnie powiedzieć: Chopina można grać tak, jak się chce. To pianista jest dyktatorem, to wykonawca decyduje, jak chce grać. Kompozytor nie jest właścicielem dzieła, tylko jego autorem. Muzyka to jedyny rodzaj sztuki, w którym nie wiadomo do końca, czym jest dzieło. Bo dzieło literackie to tekst, plastyczne – obraz czy rzeźba, ale muzyczne? Partytura nie jest dziełem, tylko – jak to mówimy w muzykologii – niedookreśloną instrukcją wykonawczą.

Nie deprecjonuje pan twórcy?

Każdy kompozytor się na to godzi, wie, że artysta musi dodać coś od siebie, zmienić. To nieuchronne. Dam panu przykład z Chopina, dobrze?

Proszę bardzo.

Co to znaczy allegro czy andante?

To określenia tempa.

Otóż Chopin przez jakiś czas podawał nie tylko takie określenia, ale i metronomiczne oznaczenie tempa. Kilka lat temu miałem wykład o polskiej szkole pianistycznej. Wziąłem z etiud Chopina jego tempa metronomiczne i zrobiłem komputerową obróbkę nagrań, by dostosować je do tych temp. Profesorowie i pianiści, którzy byli na sali, nie mogli w to uwierzyć, bo nikt nie słyszał, by grać tak szybko!

Jak to, wszyscy grają zbyt wolno?!

Wziąłem najszybsze dostępne nagrania i trzeba je było przyśpieszyć, by uzyskać tempo Chopina. Więc kiedy teraz słyszę, że Kate Liu gra „autentycznego Chopina", a ona przecież gra najwolniejsze tempa na konkursie chopinowskim, to mnie pusty śmiech ogarnia. To nie znaczy, że ona nie może mieć ducha Chopina czy idei Chopina, ale nie mówmy, że to autentyczne wykonanie!

Właściwie dlaczego nikt, poza cyrkowcami w rodzaju Liberace, nie próbuje zagrać Chopina w chopinowskim tempie?

Poza trudnościami technicznymi musimy pamiętać, że zmienił się instrument i na dzisiejszych fortepianach nie da się grać tak, jak grał Chopin, choćby dlatego, że mają cięższy mechanizm i nie pozwalają grać w wyznaczonym przez niego tempie. Ale to tylko część prawdy, bo od początku mówiono, że to niemożliwe, by tak grać. Mendelssohn, w końcu kompozytor miary Chopina, pisał, że jego tempa są zbyt szybkie i nikt nie da rady ich zagrać.

Jakiś śmiałek na pewno by się znalazł i zagrał w podanym tempie na instrumencie z epoki.

I to by zbliżyło nas do tego, jak brzmiał Chopin, ale pytanie, czy chcemy go grać tylko na instrumentach z epoki? Poza tym pamiętajmy o najważniejszym: dzieło Chopina to dzieło otwarte, tekst otwarty.

Bardzo obrazoburcze tezy.

Mówiłem panu, co Chopin powiedział Filtschowi, ale przecież wielu kompozytorów zachęcało twórców do interpretacji zupełnie innych niż ich własne. Rachmaninow namaścił Horowitza, by grał jego utwory, choć znamy wykonania samego Rachmaninowa i wiemy, że były odmienne. Bardzo często wielcy kompozytorzy mieli więcej odwagi niż krytycy, którzy chcą być strażnikami tradycji i świętego ognia. A muzykę pchają do przodu właśnie tacy pianiści jak Osokins. Nie wszystko mu wyszło tak, jak by chciał, ale Rondo a la mazur czy wspomniane Impromptu Ges-dur pozostaną w annałach konkursu chopinowskiego.

Osokins świetny, tylko nie doceniło go jury? Zresztą sędziowie to oddzielny temat...

Jury w konkursie chopinowskim zawsze było polem gry interesów. Było to widać ponad miarę pięć lat temu, gdzie widzieliśmy zależności między jurorami a ich uczniami. Co prawda jurorzy nie głosują na swoich uczniów, ale wciąż mogą lobbować.

W tym roku jest tego mniej. Mamy w jury wybitnych pianistów...

...Którzy w większości są pedagogami. Prócz Marthy Argerich większość prowadzi swoje klasy fortepianu. Owszem, w tym roku te powiązania są luźniejsze, ale problem pozostaje. Cały system konkursów na świecie jest systemem naczyń połączonych. Pedagodzy najważniejszych uczelni, kilkunastu w całym świecie, znają się i zapraszają do najważniejszych konkursów.

To trochę nieuniknione.

Ale prowadzi do tego, że system jurorski nastawiony jest na to, by robić sobie dobrze. Nie chcę użyć słowa „mafia", bo to jednak zbyt mocne, ale światowe konkursy pianistyczne to kartel.

Nie przesadza pan?

Mamy na świecie z tuzin liczących się ośrodków, tyleż najważniejszych konkursów, wśród nich chopinowski, kto wie, czy nie najbardziej prestiżowy, i wszędzie rozprowadzają się ci sami ludzie.

Zostawmy te kontrowersje. Jaki był Chopin?

Bardzo wyrafinowany, elegancki, był dandysem...

Dandysem?

Zdecydowanie! Ale nie skandalistą-ekscentrykiem, tylko niesłychanym elegantem. Ubierał się bardzo drogo, wręcz szokował przepychem w stroju, nawet na tle ówczesnego Paryża.

Skąd na to wszystko miał?

Świetnie zarabiał i wszystko wydawał. Nie miał żadnego majątku, nie zostawił po sobie nic.

Nie miał na utrzymaniu żony ani dzieci.

Miał partnerkę, George Sand, która miała dzieci, ale akurat na nią nie wydawał. To raczej ona miała swój majątek po ojcu i mogła Chopina utrzymywać. A on żył z dawania lekcji córkom paryskiej arystokracji czy bankierów. Swe córki posyłał do niego Rothschild, który potem polecał Chopina przyjaciołom. Oczywiście te córki mogły chodzić do innych nauczycieli, ale dzięki temu mówiły, że uczy je sam Chopin. Czasami dostawał od Rothschilda czy innych możnych przyjaciół koperty z nadzwyczajną premią.

Mówi się, że był tak zajęty zarobkowaniem, że traciła na tym jego twórczość.

W jaki sposób?

Zamiast komponować III Koncert fortepianowy, uczył panny Rothschildówny.

Twórczość wielkich artystów zawsze cierpiała na tym, że musieli się utrzymywać. Najpierw musieli pisywać dla pana, potem sami zarabiali na siebie, pisząc dla pieniędzy.

Bach pisał dla pana i dobrze na tym wyszedł, zostawił po sobie wiele dzieł.

Z kolei Mahler pisał tylko latem, w ciągu roku musiał pracować jako dyrygent i dyrektor opery, Szymanowski zapracował się na śmierć, Schumann z przepracowania doprowadził się do kompletnego szaleństwa. Nikt nie miał takiego luksusu, że miał sponsora, więc siadał w domu i pisał, co chciał.

Händel miał nie najgorzej.

No tak, on się potrafił znakomicie sprzedać, więc był zamożny, ale Chopin też sobie radził. Był wręcz biznesowym geniuszem: wymyślił sobie, że będzie sprzedawał utwory na trzech najważniejszych rynkach: w Anglii, Niemczech i we Francji, trzem różnym wydawcom. Ten numer mógł się udać tylko wtedy, gdy te utwory ukazały się tego samego dnia, i to była niesłychanie skomplikowana operacja...

Zwłaszcza w czasach bez e-maili i komórek.

Dlatego inni sprzedawali swoje utwory jednemu wydawcy. Chopin na tle mu współczesnych nie miał najgorzej. Przez wiele lat co roku wyjeżdżał na cztery–pięć miesięcy do Nohant i tam mógł komponować do woli, nie martwiąc się o utrzymanie.

Skoro miał tak dobrze, to czemu nie skomponował więcej?

Bo komponował bardzo długo. Raz napisany utwór potrafił wielokrotnie poprawiać, doskonalić, cyzelować, stąd różne warianty jego dzieł. To go spowalniało, był pod tym względem zupełnie inny niż na przykład Schumann, który był w stanie napisać 150 pieśni jednego roku, bo miał taką łatwość, ale on potem nad partyturami nie pracował. Jednak, jak mówiłem, miało to ten skutek, że potem kompletnie sfiksował.

Dlaczego Chopin nie pisał na orkiestrę?

Zacznijmy od tego, że zdecydował się nie dawać koncertów publicznych, bo to bardzo mozolne zajęcie – trzeba wynająć salę, zadbać o reklamę, klakierów, trzeba wpuścić za darmo mnóstwo ludzi, którzy powinni na takim koncercie być, i ostatecznie niewiele zostaje.

A muzycznie?

Przy utworach na orkiestrę bardzo wiele zależy od niej samej, od dyrygenta, nie tylko od kompozytora. Poza tym uznał, że nie ma sensu ścigać się z wirtuozami estradowymi, takimi jak Liszt czy Thalberg.

Bo byli lepsi, bieglejsi?

Mogli być bieglejsi, ale nie sądzę, by o to chodziło. Chopin był wielkim pianistą, ale miał zupełnie inny, liryczny styl. Kiedy dotarł do Paryża i dzięki znajomościom udało mu się dać pierwszy koncert, wywołał sensację, ale były też nieprzychylne recenzje. Zarzucano mu, że gra za cicho i że brak mu temperamentu.

To się pojawiło już przy jego koncercie w Wiedniu.

Pisano to w Wiedniu, pisano w Paryżu, więc powstała mieszanka zachwytu nad aurą, którą Chopin tworzy, i narzekania, że to się nie sprawdza w dużej sali koncertowej. Nic dziwnego, że postanowił być pianistą dla wybranej publiczności.

Odejdźmy od muzyki. Na zakończenie konkursu wyszła pańska książka.

„Chopin Gourmet" – tytuł nie jest może najszczęśliwszy, ale chodziło o to, by był taki sam również w wydaniu angielskim i francuskim.

Dlaczego poważny muzykolog zabiera się do opisywania tego, co jadł i pił Chopin?

Sam zawodowo, prócz muzyki, interesuję się jedzeniem i piciem, więc chciałem połączyć te dwa obszary. Okazja nadarzyła się w 2010 roku, kiedy odbywał się wielki Kongres Chopinowski, na którym bardzo chciałem wystąpić. Ale jak tu się wstrzelić między największych chopinologów świata, poważnych profesorów i ich bardzo mądre, głębokie wykłady?

Nie pogonili profana?

Byłem zaskoczony, jaką popularność zdobył temat: kilkanaście przedruków, w Australii zrobiono kolację na 200 osób, która była hitem sezonu tamtejszego Towarzystwa Chopinowskiego. A ja myślałem, że to będzie temat weekendowy.

Właściwie skąd wiemy, co jadał Chopin?

Raczej nie z jego listów, bo był mało wylewny, ale z relacji przyjaciół. Wyjazd na Majorkę Chopin skwitował trzema akapitami, a George Sand napisała „Zimę na Majorce". Z tej książki wyczytano wiele o chorobie Chopina, wizjach, które miał, dostrzeżono egzegezę jego twórczości, ale nie zauważono szczegółów z jego życia. To Sand opisała, co tam jedli i pili.

I co to było?

Kuchnia Majorki do dzisiaj jest bardzo specyficzna, musiała być dla nich egzotyką, jak dla nas dzisiaj kuchnia chińska czy tajska. Tam są niespotykane połączenia smaków: królik ze ślimakami czy węgorz ze szpinakiem. George Sand narzekała, że jedli dużo wieprzowiny, a wtedy się jej na salonach nie jadało. Szkodziło im to, że wszystko było smażone na smalcu, tłuste, a oni byli zupełnie nieobyci z taką ilością tłuszczu.

Nic dobrego?

Mnóstwo owoców: fig, pomarańczy, winogron, brzoskwiń. Chopin w ogóle o tym nie wspominał, raczej pisał o czekoladzie, kilka razy o winie.

Coś dla pana, jest pan krytykiem winiarskim.

Chopin pił wino jeszcze w Polsce, wtedy zresztą dzieci piły wino, bo nie pijano wody, więc mieli do wyboru mleko, wino i piwo. Jak był chory, pijał mleko czy serwatkę, a jak zdrowy – wino.

Herbatek u zamożnych mieszczan nie było?

Herbata była lekarstwem, towarzysko pijano, jak i w Paryżu, raczej kawę czy czekoladę.

Wracając do win...

To Chopin nauczył się w Polsce pić tokaje. W liście do Juliana Fontany, swojego sekretarza, którym się intensywnie wysługiwał, pisał, żeby mu załatwił tokaje i przesłał mu do Marsylii.

Pił słodkie wina?

Wtedy w potrawach było sporo miodu, fig, rodzynek, więc pijano też słodkie madery, muszkaty, wina hiszpańskie czy commandarię z Cypru.

Zdziwił mnie pan, pisząc, że Chopin lubił dobrze zjeść.

Pamiętajmy, że był chorobliwie chudy, ważył pięćdziesiąt kilo. Jadał więc dobrze, ale mało: dzień zaczynał bardzo późno: lokaj podawał mu grzankę, popijał czekoladę, potem w ciągu dnia w zasadzie nie jadał i do stołu siadał dopiero przy kolacji.

Bardzo mu się zmienił jadłospis w związku z emigracją?

Rewolucji nie przeszedł, bo od XVIII wieku kuchnia polska była pod wielkim wpływem francuskiej. Oczywiście bywał też na dworach i kilka razy trafiły mu się, choćby u księcia Radziwiłła, staropolskie uczty z łapami niedźwiedzia. Wtedy w Polsce jadano mnóstwo dziczyzny, w której Chopin też gustował. Z kolei we Francji jadał więcej owoców morza, pokaźne ilości ostryg...

Smakowicie pan o tym opowiada. Nie interesowałoby pana otwarcie chopinowskiej restauracji?

Nie, wystarczy mi komponowanie z szefami kuchni chopinowskiego menu, choćby dla restauracji w warszawskim Centrum Chopinowskim.

Dr Wojciech Bońkowski jest muzykologiem i chopinologiem, autorem prac dotyczących interpretacji i recepcji dzieł Chopina. Ostatnio ukazała się jego książka „Chopin Gourmet"

Plus Minus: Rozczarowanie?

Trochę jednak tak. Cho nie był niczyim faworytem, nie był niczyim ulubieńcem i wreszcie nie był w niczym najlepszy.

Pozostało 99% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Vincent V. Severski: Notatki na marginesie Eco
Plus Minus
Dlaczego reprezentacja Portugalii jest zakładnikiem Cristiano Ronaldo
Plus Minus
„Oszustwo”: Tak, żeby wszystkim się podobało
Plus Minus
Jan Bończa-Szabłowski: Fotel dla pani Eli
Plus Minus
„Projekt A.R.T. Na ratunek arcydziełom”: Sztuka pomagania
Plus Minus
Jan Maciejewski: Strategiczne przepływy