Kwiaty od Anodiny

Już 13 kwietnia Kreml zaczął czerpać zyski z chaosu i niekompetencji panujących po polskiej stronie. Na razie na zapas. Chyba.

Aktualizacja: 10.04.2016 12:15 Publikacja: 07.04.2016 16:22

Tatiana Anodina podczas prezentacji raportu strony rosyjskiej 12 stycznia 2011 r. Jaki ironiczny uśm

Tatiana Anodina podczas prezentacji raportu strony rosyjskiej 12 stycznia 2011 r. Jaki ironiczny uśmieszek? To taki nerwowy grymas od kwietnia

Foto: PAP/EPA, Sergei Chirikov

Pojedyncze i całe bukiety. Leżały na chodniku i wisiały na ogrodzeniu polskiej ambasady w Moskwie. Sześć lat temu tłumy Rosjan przyszły tam, by wyrazić współczucie (a część również podzielić się przerażeniem) z powodu katastrofy smoleńskiej. Ale już rok później okazało się, że wspaniały odruch serca nie wpłynął na zmianę raczej niechętnego stosunku Rosjan do naszego kraju. Kreml tymczasem nie poddawał się emocjom i od początku prowadził dość cyniczną rozgrywkę polityczną w sprawie katastrofy smoleńskiej.

Mistyczne przerażenie

Dwaj mężczyźni w skupieniu zapalili świece przed ikoną Matki Bożej. Premier Władimir Putin i prezydent Dmitrij Miedwiediew. Tak właśnie zareagowali – przynajmniej publicznie – na wieść o śmierci znacznej części polskiej elity politycznej w samolocie, który 10 kwietnia 2010 roku rozbił się pod Smoleńskiem. Pozostawiając z boku wszelkie niejasności związane z katastrofą i rodzące się wokół nich teorie o zamachu, być może obaj mogli poczuć to, co świetnie i krótko ujął bardzo niechętny Polsce pisarz i działacz nacjonalistyczny Eduard Limonow. Jeszcze w dniu tragedii powiedział: „To jakaś mistyka. Po wydarciu Rosji z gardła przyznania się do rozstrzelania polskich oficerów w Katyniu coś takiego! Jakie ciemne siły się w to wmieszały!?". Mówiąc o „ciemnych siłach", Limonow, rzecz jasna, miał na myśli siły metafizyczne, a nie realne.

Rosjanie też czuli to, co tak dobrze opisał. Według badań socjologicznych Centrum Lewada na wieść o katastrofie 28 proc. mieszkańców Rosji „poczuło przerażenie" (65 proc. – współczucie). Jak wynika z odpowiedzi na kolejne pytania tej ankiety przeprowadzonej w połowie kwietnia 2010 roku, to pierwsze uczucie dominowało wśród elit intelektualnych i tych wszystkich, którzy wiedzieli o zbrodni katyńskiej. Tych wszystkich, których łączyła niezgoda na prowadzoną przez Kreml politykę historyczną wybielania postaci Józefa Stalina; tych, którzy uważali, że Rosjan i Polaków dzieli bardzo dużo, ale łączy na pewno jedno – wspólnie przeżyta tragedia stalinizmu.

„Mistyczne przerażenie" – powiedziała związana z opozycją demokratyczną Irina Jasina o uczuciach na wieść o śmierci ludzi lecących uczcić rocznicę śmierci ofiar Stalina. Wyglądało to tak, jakby „wódz całej ludzkości" mścił się jeszcze po śmierci.

„To tak, jakby premier Izraela zginął, próbując lądować w Oświęcimiu" – powiedział z kolei Radiu Swoboda publicysta Arkadij Dubnow.

Być może wyczuwając nastroje społeczne (a może próbując odsunąć od siebie i swego kraju wszelkie podejrzenia lub kierowani zwykłym współczuciem), przywódcy z Kremla zachowywali się znacznie bardziej poprawnie, niż wymagałby tego najbardziej restrykcyjny protokół dyplomatyczny. Telewizje przerwały program, gdyż ówczesny prezydent Miedwiediew wygłaszał orędzie do Polaków. „Razem składaliśmy hołd ofiarom totalitaryzmu" – powiedział o nieżyjącym już polskim przywódcy. Już dwie godziny po katastrofie Miedwiediew powołał specjalną komisję rządową mającą zbadać jej przyczyny. Na jej czele stanął premier Władimir Putin, który wraz z ogromną liczbą urzędników najwyższego szczebla poleciał do Smoleńska. Minister ds. sytuacji nadzwyczajnych, minister spraw wewnętrznych, minister spraw zagranicznych, minister transportu, prokurator generalny, śledczy z prokuratury generalnej i Komitetu Śledczego...

– Dla Putina [katastrofa] to oczywiście niebywały fart. Jemu w ogóle zawsze szczęście sprzyja. Wszystkie duże tragedie zawsze zdarzały się we właściwym czasie dla niego – powiedział tydzień po katastrofie związany z opozycją pisarz Andriej Malgin. Nie tylko on wśród rosyjskich demokratów zachował w te dni dystans wobec Kremla. Ale w dniu katastrofy, w samym Smoleńsku, wszyscy mogli zobaczyć, że ściskając Donalda Tuska, premier Putin uronił łzę.

Następny raz publicznie „skąpa męska łza" (jak mówią Rosjanie) spłynęła po jego policzku równo dwa lata później, gdy policja stłumiła protesty w Moskwie przeciw fałszowaniu wyborów prezydenckich. A premier, który znów był prezydentem, stał zwycięski pod Kremlem na wiecu swoich zwolenników krzyczących: „Putin! Putin!". Wtedy była to łza szczęścia.

Wokół nieszczęsnego lotniska (choć właściwiej byłoby je nazwać lądowiskiem) – niezależnie od uczuć i działań władz państwowych – Rosjanie na każdym kroku okazywali współczucie Polakom. Hotele w Smoleńsku, w których zamieszkały rodziny ofiar, były udekorowane polskimi flagami przybranymi kirem, w cerkwiach odprawiano nabożeństwa żałobne. Przy samym lądowisku pojawiło się mnóstwo kwiatów przyniesionych przez okolicznych mieszkańców.

Pewną rezerwę wobec wydarzeń zachował jedynie patriarcha Cyryl, który przekazał kondolencje i wyrazy współczucia nie osobiście, lecz poprzez swojego przedstawiciela. Dwa dni po katastrofie – gdy w Rosji ogłoszono żałobę narodową – do polskiej ambasady przyjechał prezydent Miedwiediew, by wpisać się do księgi kondolencyjnej. Po nim przybyło mnóstwo polityków, urzędników i dowódców wojskowych. Ale patriarcha znów wysłał swojego przedstawiciela. Cały czas zachowywał się jednak poprawnie, tyle że na tle fali współczucia, jaka ogarnęła całą Rosję, sprawiał wrażenie chłodnego i zdystansowanego. A przecież w Smoleńsku zginął również prawosławny ordynariusz Wojska Polskiego.

Szojgu się złości

Tymczasem jeszcze w dniu katastrofy na samym lotnisku doszło do wydarzeń, które – jak się zdaje – określiły sposób postępowania strony rosyjskiej. Wieczorem ze Smoleńska odleciał Putin i swoje pełnomocnictwa przekazał ówczesnemu ministrowi ds. sytuacji nadzwyczajnych Siergiejowi Szojgu. Ten zaś próbował odnaleźć swego odpowiednika po polskiej stronie, by ustalić wspólne działania. Nie udało mu się. Po lądowisku kręciło się mnóstwo polskich polityków, którzy odsyłali go do kolegów, próbując ukryć własną niekompetencję i głęboko skrywaną radość z powodu śmierci konkurentów politycznych. Tak przynajmniej przedstawił to Szojgu zaprzyjaźnionym rosyjskim dziennikarzom, gdy rozzłoszczony wrócił następnego dnia rano do Moskwy.

Wtedy jego złość zniknęła wśród głosów współczucia. Tak jak i krótka wypowiedź zastępcy szefa sztabu rosyjskiego lotnictwa, generała Aleksandra Aloszyna. Generał stwierdził, że do katastrofy doszło, ponieważ polscy piloci kilka razy nie wykonali poleceń z wieży kontrolnej lotniska. Aloszyn mówił to dokładnie w chwili, gdy poinformowano o odnalezieniu ciała prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Pewnie dlatego nikt nie zwrócił uwagi na generała.

– Ale przecież najważniejsze jest nie to, co mówią przywódcy kraju, lecz to, co mówią ludzie – powiedział następnego dnia szef legendarnego Memoriału Arsenij Roginski. Ci zaś cały czas modlili się z katolikami w moskiewskiej katedrze Niepokalanego Poczęcia i stamtąd szli do pobliskiej ambasady składać kwiaty pod ogrodzeniem.

– Mam ochotę krzyczeć: drodzy krewni ofiar, drogi polski narodzie ! Nie chcieliśmy, ale znów sprawiliśmy wam ból. Proszę o wybaczenie! Nie za coś konkretnego, ale za to, że nowe nieszczęście przyniosła wam właśnie Rosja, której obywatelem jestem – mówił nieskłonny do wzruszeń popularny dziennikarz radiowy Matwiej Ganopolski.

Dzień po katastrofie drugi kanał rosyjskiej telewizji nadał film „Katyń" Andrzej Wajdy. Natomiast na pierwszym kanale premier Putin mówił, że zbrodnia katyńska była zemstą Stalina za klęskę 1920 roku. Wydawało się, że lepiej już być nie może i długo oczekiwane pojednanie Polaków i Rosjan jest o krok – prawda, nad grobem polskiego prezydenta.

Ale prowadzone wtedy badania Centrum Lewada wykazały dość zdumiewającą rzecz. Na pytanie, czy widzieli film Wajdy, tylko 9 proc. respondentów powiedziało „tak", a aż 63 proc. stwierdziło, że „pierwszy raz o nim słyszy". Biorąc pod uwagę zasięg obu rosyjskich telewizji, wyniki wydają się dziwne, tym bardziej że 1/4 Rosjan nadal twierdziła, że w ogóle nie słyszała o samym Katyniu, 3/4 zaś pierwszy raz od ankieterów usłyszała, że radzieccy liderzy już w 1990 roku uznali odpowiedzialność ZSRR za tę zbrodnię.

Poza tym 18 proc. z tych, którzy o niej słyszeli, nadal uważało, że dokonali jej Niemcy. Miesiąc przed katastrofą było to aż 28 proc. respondentów. W pierwszą rocznicę katastrofy smoleńskiej wszystko wróciło do normy, a nawet ją przekroczyło – 44 proc. pytanych twierdziło, że polskich oficerów zamordowali Niemcy. I to był koniec marzeń o pojednaniu.

Cztery dni po katastrofie rosyjski parlament minutą ciszy uczcił ofiary katastrofy smoleńskiej. Ze zdumiewającym przemówieniem wystąpił jego wiceprzewodniczący, słynny Władimir Żyrinowski – znany z wielu wyczynów, ale nie z sympatii do naszego kraju. – To my ponosimy odpowiedzialność, jeśli pozwoliliśmy lądować we mgle cudzemu samolotowi z całą elitą polityczną kraju na pokładzie. (...) Polska załoga nie mogła podjąć właściwej decyzji, to [rosyjskie] służby naziemne powinny za nią decydować!

Żyrinowski zawsze świetnie wyczuwał tendencje pojawiające się za murami Kremla. Z pewną dozą prawdopodobieństwa można przyjąć, że takie właśnie nastroje dominowały w elitach rosyjskiej władzy.

Jednak w internecie – w którym już wtedy roiło się od użytkowników zwanych dzisiaj trollami Putina – zawrzało. „No co wy!? Ileż można brać na siebie winy i biczować kraj? A gdziekolwiek spojrzysz, tam Rosja jest wszystkiemu winna" – napisał jeden z nich w dyskusji pod wypowiedzią Żyrinowskiego.

Dzień przed posiedzeniem parlamentu premier Putin przekazał pełnomocnictwa do kierowania „komisją techniczną i współpracą z zagranicznymi specjalistami" generał lotnictwa Tatianie Anodinie. Wtedy nikt nie zwrócił specjalnej uwagi na tę decyzję, wydawała się logiczna – premier nie może przecież na co dzień kierować dochodzeniem, które wymaga specjalistycznej wiedzy. Ale do decyzji dołączony był załącznik, który zlecał przeprowadzenie postępowania w oparciu o konwencję lotniczą z Chicago. A to oznaczało, że lot prezydenckiego samolotu został uznany za zwykły pasażerski i wszelkie decyzje co do śledztwa pozostają od początku do końca w rękach rosyjskich – co dziś jest kością niezgody między Warszawą a Moskwą.

W kwietniu 2010 roku polski rząd się na to zgodził, prawdopodobnie nie wiedząc, co robi. – A skąd mieli wiedzieć? Kto miał im to wyjaśnić? Najlepszy specjalista w tej dziedzinie [wiceminister spraw zagranicznych Andrzej Kremer] zginął w Smoleńsku – powiedział mi jeden z polskich polityków.

Już 13 kwietnia Kreml zaczął czerpać zyski z chaosu i niekompetencji panujących po polskiej stronie. Na razie na zapas. Chyba.

Ale społeczeństwo rosyjskie było daleko za murami Kremla i w kwietniu 2010 roku reagowało inaczej. Rządowa agencja RIA Novosti (obecnie część koncernu propagandowego Rossija Siegodnia) zainicjowała akcję pisania przez Rosjan listów do Polaków. Nie wiadomo, ile ich w sumie napisano, ale w ciągu pierwszych trzech dni akcji do RIA Novosti napłynęło ich aż 2,5 tysiąca. Było ich za dużo, by uznać to za rządową akcję propagandową. Bez wątpienia były spontanicznym wyrazem uczuć Rosjan. Natomiast jej zakończenie nosi wszelkie cechy ingerencji władzy. Jak wskazują informacje na internetowej stronie RIA, akcja zakończyła się 19 maja. Chciałoby się rzec – dopiero. Przez miesiąc Rosjanie pisali do nieznanych im osobiście Polaków. Ale...

Ostatni zarejestrowany list jest z 19 maja z godziny 18. Dokładnie w tym samym czasie w Moskwie rozpoczęła się konferencja prasowa słynnej generał Anodiny (w której to konferencji, nawiasem mówiąc, uczestniczył równie dziś słynny pułkownik Edmund Klich). Anodina poinformowała, że przyczyną katastrofy nie był zamach, pożar, wybuch ani awaria. W obecności polskiego przedstawiciela wykluczyła wszystkie możliwości poza jedną, której wtedy jeszcze nie nazwała – winą pilotów.

Dysydenci nie wierzą Kremlowi

Od tej chwili rosyjska polityka wobec sprawy smoleńskiej zaczęła być już jawnie twarda i cyniczna. Wszystko, co się stało później w polityce między naszymi państwami – łącznie z końcowym raportem Anodiny – było skutkiem tych wydarzeń: dołączenia załącznika do rozporządzenia Putina, tej właśnie konferencji prasowej i przerwania spontanicznej akcji społecznej. No i oczywiście skutkiem całkowitej bierności polskich władz, które czekały na to, co powie Rosja. „Warszawa wierzy Moskwie" – pisał jeszcze pół roku później moskiewski „Ekspert".

Warszawa – tak, ale nie Rosjanie. W tydzień po konferencji Anodiny grupa starych, radzieckich jeszcze dysydentów (oraz były doradca Putina, a obecnie opozycjonista Andriej Iłłarionow) opublikowała list otwarty, w którym wyraziła zaniepokojenie przebiegiem śledztwa. „Trudno się pozbyć wrażenia, że dla polskiego rządu zbliżenie z rosyjskimi władzami jest ważniejsze niż ustalenie prawdy o jednej z największych tragedii narodowych. Wydaje się, że polscy przyjaciele wykazują się pewną naiwnością, zapominając, że interesy obecnego kierownictwa na Kremlu i narodów sąsiadujących z Rosją nie są zbieżne" – napisali m.in. nieżyjąca już dziś Natalia Gorbaniewska i Władimir Bukowski.

– Nie będziemy słuchali zaleceń Kremla ani rosyjskich dysydentów – odpowiedział im publicznie premier Donald Tusk. Wypowiedź szefa polskiego rządu rozbawiła Władimira Bukowskiego tak bardzo, że zadzwonił do innego sygnatariusza listu, by powiedzieć mu, iż pierwszy raz w jego życiu urzędujący premier odpowiedział mu na tego rodzaju list w taki sposób.

Tyle że Rosjan odnoszących się sceptycznie do polityki Kremla wobec Polski było bardzo niewielu, w zasadzie ograniczali się do kręgów radzieckich jeszcze dysydentów. „Dowodów (na zamach) nie było i nie ma. Zamiast tego mam niezachwianą pewność. Prezydent Kaczyński był bielmem na czekistowskim oku, opluwały go wszystkie [rosyjskie] kanały telewizyjne na równi z [ówczesnym prezydentem Ukrainy] Juszczenką i [ówczesnym prezydentem Gruzji] Saakaszwilim. Zapłacił od razu za wszystko: wsparcie Gruzji, ten bohaterski lot do Tbilisi, za stypendia i miejsca na uczelniach dla białoruskich studentów, za schronienie dla czeczeńskich stron internetowych i czeczeńskich uchodźców, za próby osądzenia Jaruzelskiego, za antysowietyzm i antykomunizm, za zachodnią orientację, za film Wajdy »Katyń« i za pytania o Katyń, za rolę w NATO" – napisała z furią nieżyjąca już dysydentka Waleria Nowodworska.

Jej felieton po katastrofie smoleńskiej był tak ostry, że redakcja internetowej, opozycyjnej wobec Kremla strony Grani.ru ocenzurowała go i oryginał dostępny jest obecnie jedynie we fragmentach. „Nie pracuję w SWR (rosyjskim wywiadzie), nie wiedziałam, że Polacy wybierają się w ten szaleńczy lot. W samolocie swoich wrogów, poobijanym Tu, wyremontowanym przez wrogów już po wygraniu przez Kaczyńskiego wyborów, bez prasy, bez ochrony, bez kontroli, na zapomniane przez Boga wojskowe lądowisko, oddając się w ręce ciemnych, czekistowskich sił. (...) Lecieć na tył wroga, w ręce wroga, na łaskę wroga" – pisała.

Masowa polonofobia

Wraz z upływem czasu widoczne już było jednak to, że stosunek rosyjskiego społeczeństwa do Polski się nie zmienił i pozostał chłodno-niechętny, a krytycy polityki Kremla wobec naszego kraju stanowią w nim mniejszość.

W rok po katastrofie smoleńskiej wszystkie wskaźniki socjologiczne wróciły do normy. Nadal na przykład ponad 1/3 Rosjan uważała, że nie wpłynie ona na stosunki obu państw i „wkrótce zostanie zapomniana".

„W ostatnim czasie stosunek rosyjskiego społeczeństwa do Polski – niedawno jeszcze prawie neutralny – pogarsza się z roku na rok, i to bardzo szybko. Można nawet powiedzieć, że pierwszy raz we współczesnej historii w Rosji pojawiła się masowa polonofobia" – podsumował po roku prawicowy publicysta Oleg Niemienskij.

Należy tylko zrobić jedno zastrzeżenie: w najnowszej historii w Rosji wielokrotnie pojawiała się masowa polonofobia, a obecny stosunek rosyjskiego społeczeństwa do Polski trudno tak nazwać.

Na podstawie wyników swoich badań socjologowie z Centrum Lewada w 2011 roku wydzielili ze względu na stosunek do Polski dwie grupy Rosjan. W pierwszej znaleźli się ci, którzy winą za pogorszenie stosunków między naszymi krajami obarczają Polskę: za plany rozmieszczenia antyamerykańskiej obrony antyrakietowej (25 proc.), w ogóle nieprzyjazny stosunek Polski do Rosji (22 proc.), brak wdzięczności za wyzwolenie (18 proc.), a nawet „konflikty XVI–XVIII wieku i związane z tym historyczne pretensje" .

W drugiej grupie znaleźli się ci, którzy widzą „niechęć do przyznania przez Rosję odpowiedzialności za przestępstwa czasów stalinowskich (pakt Ribbentrop-Mołotow etc.)" (21 proc.) i narzucanie Polsce ustroju socjalistycznego przez ZSRR (17 proc.).

Według socjologa Aleksandra Lewinsona do wyniku takich badań w Rosji należy podchodzić inaczej niż na Zachodzie. Socjologowie bowiem nie tylko notują nastroje społeczne. Ich badania – przy fasadowości życia politycznego i braku dyskusji publicznych – stanowią namiastkę właśnie życia politycznego. Respondenci mogą się wreszcie wypowiedzieć, zająć jakieś stanowisko, o które nikt ich na co dzień nie pyta.

„Stosunek do Polski jest dla Rosji przede wszystkim stosunkiem do kluczowych problemów własnych, historycznych wyborów" – podsumował Lewinson.

2/3 społeczeństwa żyje w cieniu ZSRR lub współczesnej propagandy kremlowskiej i nic tu nie zmieniła katastrofa smoleńska. Polskie protesty po raporcie Anodiny tylko ich rozdrażniły i usztywniły.

Mikroskopijną, 2-procentową grupę stanowią natomiast ci, którzy winią „imperialne ambicje współczesnej Rosji, niechęć do brania pod uwagę interesów sąsiadów". I to oni właśnie są naszymi „przyjaciółmi Moskalami".

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Pojedyncze i całe bukiety. Leżały na chodniku i wisiały na ogrodzeniu polskiej ambasady w Moskwie. Sześć lat temu tłumy Rosjan przyszły tam, by wyrazić współczucie (a część również podzielić się przerażeniem) z powodu katastrofy smoleńskiej. Ale już rok później okazało się, że wspaniały odruch serca nie wpłynął na zmianę raczej niechętnego stosunku Rosjan do naszego kraju. Kreml tymczasem nie poddawał się emocjom i od początku prowadził dość cyniczną rozgrywkę polityczną w sprawie katastrofy smoleńskiej.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy