Metropolita łódzki jest autorem rozpraw poświęconych Jeanowi-Paulowi Sartre'owi i Emmanuelowi Levinasowi. Nie zamykał się więc w bogoojczyźnianym getcie, ale interesował się myślicielami spoza katolicyzmu i pochylał nad doświadczeniem ludzi, dla których Bóg umarł.
To jednak przeszłość. Dziś arcybiskup Jędraszewski stoi – jak to określił niedawno na łamach „Polityki" Adam Szostkiewicz – po „pisowskiej stronie mocy", ponieważ z jego ust padają takie uwagi, jak: „obecnie przychodzi do nas lewacka zaraza".
Metropolita łódzki nie owija więc niczego w bawełnę. W jego wypowiedziach pojawia się wobec współczesnego świata zarzut, że żyje tak, „jakby Bóg nie istniał". I to jest dla osób, które oczekują od purpuratów przytakiwania obozowi „postępu", poważny problem. Z lewicowo-liberalnej perspektywy powinni oni bowiem tropić przejawy ksenofobii i szowinizmu na Marszach Niepodległości, natomiast w trakcie czarnych protestów – kiedy feministki gardłują za prawem do dzieciobójstwa – siedzieć cicho.
Warto się jednak zatrzymać na wątku rozczarowania, który również pojawia się w tekście Szostkiewicza. I tu wracamy do postaci Levinasa, francuskiego myśliciela z żydowskimi korzeniami, którego część rodziny zginęła w Holokauście. „W Kościele lat 80. jego filozofia dialogu była synonimem otwartości, światłego i rozsądnego spojrzenia na świat" – stwierdza Szostkiewicz.
Teraz jednak – wynika z tekstu w „Polityce" – arcybiskup Jędraszewski nie ma z Levinasem nic wspólnego, bo wpuścił do łódzkiej katedry działaczy Obozu Narodowo-Radykalnego, a to już jest dla „postępowców" rzecz niedopuszczalna. W filozofii dialogu, którą uprawiał Francuz, istotny jest termin „Inny". To w relacjach z „Innym", a więc kimś, kto nie jest mną, kto jest odmienny ode mnie, mogę przekraczać swój egoizm – tak w skrócie i dużym uproszczeniu można streścić przekaz Levinasa.