Reklama

Jedni widzą mleko, inni widzą biust

Czy można się dowiedzieć, co najpierw dostrzega człowiek spoglądający na obraz wiszący na ścianie w muzeum, na co szczególnie zwraca uwagę, co mu się rzuca w oczy? Można, dowiedli tego naukowcy francuscy.

Aktualizacja: 02.04.2017 13:15 Publikacja: 30.03.2017 12:13

„Mleczarka” Jan Vermeer (1657–1658)

„Mleczarka” Jan Vermeer (1657–1658)

Foto: Wikipedia

We Francji CNRS – Centre National de la Recherche Scientifique – cieszy się wielką estymą, jest to główna badawcza instytucja w tym kraju. Gromadzi wiedzę o społeczeństwie i zużytkowuje ją dla jego dobra. Pracuje w niej 32 000 badaczy, dysponują budżetem blisko 3,5 miliarda euro. Naukowcy ci penetrują wszystkie pola, do analiz służy im ponad 1100 laboratoriów. Na koncie mają 21 Nagród Nobla i tuzin Medali Fieldsa (najwyższe wyróżnienie matematyczne). To, że się zajmują fizyką, matematyką, energią nuklearną, astronomią, początkami gatunku Homo sapiens – to oczywiste. Ale nie jest oczywiste, że właśnie zabrali się – w sposób naukowy – do badania percepcji sztuki.

Le Nain – Karzeł – to nazwisko francuskich malarzy; trzej bracia – Antoine, Louis i Mathieu – żyli i tworzyli w XVII wieku. To, co przedstawiali na swoich płótnach, wygląda dosłownie jak żywe, jak sfotografowane, to główni przedstawiciele francuskiego malarstwa realistycznego. Muzeum Louvre-Lens zorganizowało ekspozycję ich prac – „Le Mystere Le Nain", „Tajemnica Karłów". Czynna jest od 22 marca do 26 czerwca.

Informatyka w muzeum

Aby się przekonać, co widzą widzowie odwiedzający tę ekspozycję, naukowcy wyposażyli 600 osób, które przyszły ją oglądać, w tablety ze specjalnie do tego celu stworzoną aplikacją. Widzów dobrano losowo, starych, w średnim wieku i młodych, przychodzących indywidualnie i w zorganizowanych grupach. Aplikacja zainstalowana na tabletach nazywa się Ikonikat – Ikonik Analysis Toolkit.

– Każda osoba wyposażona w tablet ma możliwość wlepiać w niego wzrok i na ekranie oglądać obrazy eksponowane na wystawie. I nie powinna utyskiwać na irytującą tendencję do odzierania autentycznych dzieł z realizmu i przenoszenia ich do wirtualnego świata, bo nie o to w tym eksperymencie chodzi. Widz nie staje się świadkiem konkurowania tych dwóch doznań w obliczu dzieła sztuki, doznania realnego i wirtualnego – wyjaśnia Marie Lavandier, dyrektorka Louvre-Lens.

Na poparcie swoich słów przywołuje multimedialny przewodnik po muzeum, w którym dynamiczne, trójwymiarowe animacje kierują uwagę zwiedzających na określone dzieło. Wyjaśnia, że na tablecie znajduje się narzędzie ułatwiające spostrzeganie, odbiór dzieła sztuki, stworzone przez badaczy z CNRS. To właśnie Ikonikat. Chodzi o to, aby każdy ujawnił, nie uciekając się do słów, co myśli, stając przed obrazem.

Reklama
Reklama

Rzecz w tym, że wzrok zwiedzającego muzeum przechodzi z obrazu zawieszonego na ścianie na replikę tego obrazu na ekranie tabletu. Natomiast palce mogą na ekranie dotknąć tego, czego nie wolno na prawdziwym obrazie – bo przecież kilkusetletnich, bezcennych eksponatów muzealnych się nie dotyka. Palec oglądającego może błądzić po sylwetkach, przedmiotach, barwnych plamach. A wszystko to, aby pomóc badaczom lepiej zrozumieć postrzeganie dzieła sztuki. W tym dążeniu wzrok 600 osób, w tym 110 dzieci w wieku 10–11 lat, uczestniczących w eksperymencie, jest „multiwymowny", ze statystycznego punktu widzenia – prawdomówny: jeśli kilkaset osób spogląda i dotyka palcem jakiegoś fragmentu ciała – to coś w tym jest, na przykład to, że uduchowione dzieło sztuki ma biologiczne podstawy, udokumentowane dzięki technologii informatycznej.

Mathias Blanc z Institut de recherches historiques Septentrion, koordynator tego projektu badawczego, łączy w swoich działaniach historię sztuki, socjologię i antropologię z informatyką. Ideę Ikonikatu wyjaśnia w następujący sposób: Po co pytać zwiedzających muzeum, co widzą, skoro możemy ich poprosić, żeby to pokazali. Zwłaszcza że odpowiedzi bywają mało precyzyjne. Aby zbliżyć się jak najbardziej do recepcji dzieł sztuki przez publiczność, dobrze jest odwołać się do okulometrii.

Czym to się je? Chcąc nie chcąc, oczy zatrzymują się na jakimś wyrazie w tekście, na fragmencie obrazu, postaci, kolorowej plamie, trwa to ułamek sekundy. Czytający nie zdaje sobie sprawy, że jego źrenice czasami rozszerzają się podczas lektury, to samo się dzieje, gdy ktoś nawet niezbyt uważnie zerka na obraz. W takich momentach częstotliwość mrugania się zmienia. W przypadku tekstu niektóre wyrazy czy zdania czytane są po raz drugi, podobnie – na niektórych fragmentach obrazu wzrok zatrzymuje się dłużej.

Kamera, elektroniczne oko, jest w stanie zarejestrować te drgnienia, mgnienia, zapatrzenia, zasłuchania, zamyślenia. To jest właśnie okulometria, opiera się na obrazach dostarczanych przez kamery, które przechwytują ruchy oraz modyfikacje strukturalne oczu. I mierzą te dane z precyzją do ułamków milimetra czy sekundy. Ludzie upośledzeni ruchowo dzięki okulometrii mogą ruchem gałek ocznych wchodzić w interakcje z przedmiotami na ekranie komputerowym i w ten sposób komunikować się z otoczeniem. Technologia ta znalazła zastosowanie także w grach wideo.

Naukowiec pyta widza, jak odbiera dzieło sztuki. I nie uzyskuje satysfakcjonującej odpowiedzi, na przykład natrafia na barierę językową, gdy jeden i drugi nie władają tym samym językiem. A jeśli nawet władają, widz może mieć trudności w doborze odpowiednich słów oddających jego stan ducha i emocje doznawane na widok – powiedzmy – kobiecego aktu.

– Okulometria w znaczący sposób usuwa te przeszkody. Pokazanie palcem tego, co się szczególnie podoba lub nie, zatrzymanie na tym wzroku, świadome lub nie, nie wymaga znajomości języka interlokutora, dzieje się samo, w takim eksperymencie może uczestniczyć każdy, bez względu na zasobność słownictwa – podkreśla Cecile Picard-Limpens, inżynier i informatyk pracująca wspólnie z socjologiem Julienem Wyllemanem nad doskonaleniem Ikonikatu.

Reklama
Reklama

Rozmowa bez słów

Co potrafi Ikonikat, badacze przekonali się na przykładzie płótna „Mleczarka" Jana Vermeera. Pokazano go uczniom drugiej klasy szkoły podstawowej oraz pracującym w tej szkole nauczycielom. Dzieci i nauczyciele w podobny sposób opisali obraz, użyli w zasadzie tych samych słów: „mleczarka wlewa mleko do naczynia". Jednak Ikonikat pokazał coś innego, dorośli zatrzymywali wzrok przede wszystkim na mleczarce (mężczyźni na biuście i biodrach, niech pozostanie ich tajemnicą, dlaczego), natomiast dzieci wpatrywały się przede wszystkim w naczynie z mlekiem i w ręce mleczarki, a w ogóle dzieci koncentrowały się przede wszystkim na samej akcji przelewania mleka z dzbana do misy. – Być może dlatego, że miały w głowach sekwencje z reklamy Nestle i skojarzyły mleczarkę z „panią od jogurtu" – zauważa Julien Wylleman.

Dla dorosłych najważniejsza na obrazie jest kobieta, dla dzieci mleko. Jak to jest? Zanim naukowcy to ustalą, może warto wziąć pod uwagę to, co napisał Adrian Frutiger, światowej sławy typograf, w książce „Człowiek i jego znaki" (Warszawa 2003): „To, co powszechnie rozumiane jest jako obraz, w zasadzie powinno być możliwie wiernym wizerunkiem tego, co człowiek spostrzega lub sądzi, że spostrzega. Sztuki plastyczne w różnych czasach starały się właśnie najwierniej jak to możliwe odtwarzać zauważoną przez oko rzeczywistość. Wraz z wynalezieniem fotografii przepadła naturalistyczna sztuka »zachowania obrazu«, jej pierwotny sens i wartość. Nie jest przypadkiem, że odstępowanie od realistycznego przedstawiania świata w malarstwie zbiegło się z doskonaleniem fotochemicznych procesów fotografii".

A przecież kustosze na całym świecie pieczołowicie przechowują to malarstwo, które „straciło pierwotny sens i wartość". Ikonikat pokazuje, że jednak nie straciło, a elektronika pomaga je wydobywać. Eksperyment w muzeum Louvre-Lens wykazał, że grupa 20 uczniów z tabletami z aplikacją Ikonikat generuje co najmniej 400 „znaków" odnośnie do danego obrazu. To spory materiał statystyczny. Elektroniczna aplikacja umożliwia opracowanie tych danych z zastosowaniem właśnie narzędzi statystycznych. W ten sposób wychodzą na jaw podobieństwa i różnice w odbiorze obrazu u poszczególnych osób.

Każdy po swojemu

Na początku jest to jedynie czysta inżynieria. Ale wkrótce okazuje się, że w grę wchodzi także interakcja człowiek–maszyna. Prowadzi to do zrozumienia, co rzeczywiście rozumie z obrazu odbiorca, niezależnie od tego, czy rozumie prawidłowo czy nie. Zresztą, co to znaczy „prawidłowe rozumienie obrazu"? Czy każdy musi rozumieć obraz? – zastanawia się Mathias Blanc.

Z naukowego punktu widzenia – musi: Napisano w biblijnej Księdze Rodzaju: „Na początku (...) ziemia była bezładem i pustkowiem". Jest to dla nas zdanie wielce frapujące, bo człowiekowi naszych czasów trudno wyobrazić sobie chaos i pustkę. Uczył się, że zarówno w nieskończenie małym, jak i w nieskończenie wielkim panuje ład natury. Ma świadomość tego, że wokół nas i w nas nie ma miejsca na przypadki, a wszelka materia (także duchowa) jest uporządkowaną strukturą. To mniemanie wspiera założenie, że nawet najbardziej naiwne kleksy lub gryzmoły nie są bezpodstawne i czysto przypadkowe, nawet wtedy, gdy obserwator nie rozumie jednoznacznie pochodzenia albo powodów powstania tego „rysunku".

Ikonikat pokazuje, że dorosłych frapuje na obrazie co innego niż dzieci. Zatem otwiera się nowe pole badań socjologicznych nad recepcją społeczną obrazów. Pedagodzy też nie pozostaną obojętni na doznania rozpoznane za pomocą tej aplikacji ani tym bardziej specjaliści od reklamy, marketingu. A wszystko to po obejrzeniu przez grupę losowo wybranych osób XVII-wiecznych „ramot", martwych zajęcy, winogron, rozpłatanych ryb, kielichów z winem i bardziej lub mniej obfitych niewiast.

Reklama
Reklama

Samych muzealników również bardzo zainteresował Ikonikat. Wprawdzie nie uświadomił im, że inaczej trzeba oprowadzać po salach wystawowych kobiety, inaczej mężczyzn, inaczej dorosłych, jeszcze inaczej młodzież – bo to wiedzą od dawna, ale pokazał, na czym polegają te różnice. – Ikonikat pokazuje, jak adaptować dyskurs muzealny do różnych grup publiczności. Przeprowadzone badania zmuszają do refleksji nad sposobem prezentowania dzieł. – Jestem absolutnie przekonany, że sposób interpretacji danego dzieła sztuki nie jest ustalony raz na zawsze – ani przez samego artystę, ani przez epokę. Interpretacja wzbogacana jest każdym spojrzeniem, przez każdego zwiedzającego muzeum, oglądającego album malarstwa czy rzeźby – zauważa Mathias Blanc. ©?

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
„Brat”: Bez znieczulenia
Plus Minus
„Twoja stara w stringach”: Niegrzeczne karteczki
Plus Minus
„Sygnaliści”: Nieoczekiwana zmiana zdania
Plus Minus
„Ta dziewczyna”: Kwestia perspektywy
Materiał Promocyjny
Jak producent okien dachowych wpisał się w polską gospodarkę
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Hanna Greń: Fascynujące eksperymenty
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama