Twarde lądowanie polskich piłkarzy za granicą

Młodzi Polacy sprzedawani są za coraz większe pieniądze, ale tylko część z nich robi karierę za granicą. Wielu stoi przed wyborem: wypożyczenie albo powrót.

Publikacja: 20.12.2021 21:00

Tymoteusz Puchacz jest regularnie powoływany do reprezentacji Polski, a w Unionie Berlin w meczach B

Tymoteusz Puchacz jest regularnie powoływany do reprezentacji Polski, a w Unionie Berlin w meczach Bundesligi nie ma dla niego miejsca nawet na ławce rezerwowych

Foto: Piotr Dziurman/REPORTER

9 grudnia, mecz kończący fazę grupową Ligi Europy. Michał Karbownik, o którym jeszcze rok temu można było przeczytać, że znalazł się w orbicie zainteresowań Barcelony i Realu, siedzi na ławce rezerwowych Olympiakosu Pireus i ogląda porażkę kolegów z Royalem Antwerpia.

Kiedy poprzedniej zimy, tuż po debiucie w reprezentacji i przed 20. urodzinami, opuszczał Legię, wielu ekspertów ostrzegało, że wyjeżdża za wcześnie. Choć nie trafił do żadnego z wielkich klubów, tylko do przeciętniaka Premier League, szybko się przekonał, jaka przepaść dzieli futbol polski od angielskiego.

Do Brighton poleciał razem z Jakubem Moderem, odpadał więc problem z aklimatyzacją. Pomocnik Lecha pobił transferowy rekord naszej ligi (11 mln euro), Karbownik kosztował dwukrotnie mniej, ale i tak znalazł się w czołówce najdrożej sprzedanych piłkarzy. Jego atutem miała być wszechstronność – trenerzy zwykli cenić zawodników, którzy odnajdują się na różnych pozycjach. W Anglii Karbownik zanotował jednak ledwie dwa występy w krajowych pucharach i latem został wypożyczony do Grecji. Początkowo grał, ale później wypadł ze składu, następnie doznał urazu kostki i od września nie wyszedł na boisko.

Czytaj więcej

Koronawirus wyeliminował Tottenham z Ligi Konferencji Europy

Jego historia zaczyna przypominać losy Bartosza Kapustki, który po udanym Euro 2016 i pochwałach Gary’ego Linekera skoczył na głęboką wodę i utonął w Leicester. Nie wystąpił ani razu w Premier League, nie poradził sobie także w Niemczech (Freiburg) i wylądował w drugiej lidze belgijskiej (Leuven). Po poważnej kontuzji wrócił do Polski i dopóki w pechowych okolicznościach nie zerwał ponownie więzadeł w kolanie, był jedną z gwiazd Ekstraklasy. Nie brak opinii, że gdyby mógł grać, Legia nie wpadłaby w takie tarapaty i walczyłaby o kolejny tytuł, a przynajmniej o europejskie puchary.

Karbownikowi należy życzyć, by jak najszybciej zaczął znów grać. Inaczej trudno myśleć o tym, że Olympiakos go wykupi. Tym bardziej że kwota, jaką musieliby wyłożyć Grecy, wynosi podobno aż 8 mln euro. Niewykluczone, że Karbownik wróci na Wyspy tylko po to, by przepakować walizki i ruszyć w dalszą podróż.

Majecki ma dość

Wypożyczenie do słabszego klubu to dla młodych Polaków często jedyna szansa, by nie ugrzęznąć na ławce. Taki scenariusz coraz poważniej bierze pod uwagę Radosław Majecki.

Bramkarz Legii wydawał się mieć wszystko, by poradzić sobie na Zachodzie. Umiejętności, przebojowość i sportową dojrzałość. Krzysztof Dowhań, który przy Łazienkowskiej wychował zastępy świetnych bramkarzy, opowiadał w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”, że Majecki jest wyszkolony jak Łukasz Fabiański i nieco łobuzowaty niczym Artur Boruc. Połączenie takich cech kazało wierzyć, że po transferze do silniejszej ligi nie zginie. Zwłaszcza że trafił do Monaco, potrafiącego pracować z młodzieżą.

Czytaj więcej

Ekstraklasa po rundzie jesiennej. Liga w cieniu chamstwa

Jacek Magiera, który powoływał go do reprezentacji do lat 20, mówił „Rzeczpospolitej”, że we Francji Majecki będzie walczył o pozycję numer jeden w bramce i przeprowadzkę do jeszcze silniejszego klubu. Ale rzeczywistość zweryfikowała oczekiwania.

Sprawy skomplikowała zmiana trenera. Roberta Moreno, który zabiegał o Majeckiego, zastąpił Niko Kovac. Młody Polak przegrywał rywalizację nie tylko z Benjaminem Lecomte, ale także z Vito Mannone. Lecomte’a w zespole już nie ma (wypożyczenie do Atletico), ale teraz pierwszym wyborem Kovaca jest sprowadzony z Bayernu Alexander Nuebel.

Majecki nie kryje rozczarowania sytuacją, w jakiej się znalazł. Przez półtora roku wystąpił w dziesięciu meczach, ledwie raz w Ligue 1.

– Wiem, że w następnym sezonie mogę być numerem jeden. Jeśli nie tutaj, to będę musiał zmienić klub – mówi bramkarz i dodaje, że chciał odejść na wypożyczenie już latem, ale zgody nie wyraził prezes Monaco.

Czytaj więcej

Ekstraklasa. Legia spędzi zimową przerwę w strefie spadkowej

Przez siedzenie na ławce koło nosa przeszły mu mistrzostwa Europy. Niedawno zadebiutował u Paulo Sousy, zmieniając w spotkaniu z San Marino żegnającego się z kadrą Łukasza Fabiańskiego. Może był to symboliczny moment, może poczuł, że konkurencja za plecami Wojciecha Szczęsnego dawno nie była tak wyrównana i szczęściu trzeba pomóc.

Monaco zapłaciło za niego 7 mln euro. Drożej z Ekstraklasy sprzedany został tylko Jakub Moder, gracz, bez którego trudno dziś sobie wyobrazić reprezentację Polski – to on strzelił Anglikom gola na Wembley.

Mijający rok Moder ma prawo zaliczyć do udanych. Szybko odnalazł się w nowym otoczeniu, na debiut w Brighton czekał ledwie miesiąc. Czasem gra więcej, czasem mniej, ale rzadko kiedy nie wychodzi na murawę. Jego licznik wskazuje już 27 spotkań w Premier League, zdobył bramkę w Pucharze Ligi.

Ze wszystkich młodych piłkarzy, którzy opuścili ostatnio Ekstraklasę, to on wykorzystuje swoją szansę najlepiej. Co tydzień może się konfrontować z gwiazdami, po jednym z meczów klubowy Twitter napisał o nim: „Maestro pomocy”.

– Nie stresuję się, że to Premier League, że mogę zagrać słabiej. Wiadomo, że miałem też gorsze występy, ale im silniejszy rywal, tym bardziej się mobilizujemy i lepiej gramy – opowiadał w reportażu przygotowanym przez kanał „Łączy nas piłka”. I być może w takim podejściu tkwi tajemnica jego sukcesu.

Inna szafa

Wielu Polaków wyjeżdżających za granicę nie radzi sobie z tempem i intensywnością meczów. W Ekstraklasie mieli mnóstwo czasu i miejsca na rozegranie piłki, a w Anglii czy Niemczech muszą podejmować decyzje w mgnieniu oka. – Kiedy się zawahasz, przeciwnik natychmiast to wykorzysta. Gram obok Adama Lallany. Jak stracę piłkę albo jej nie odbiorę, od razu słyszę: „Wake up, Moder, wake up” – żartuje reprezentant Polski.

Robert Gumny po transferze do Augsburga przyznał, że trafił do świata, w którym po boiskach biegają maszyny.

– W Ekstraklasie mogłem sobie wypuścić piłkę i wiedziałem, że nikt mnie nie dogoni. Nie myślałem, że będę pod tak dużym wrażeniem indywidualnych umiejętności zawodników. To nie tylko inna półka, ale też inna szafa – nie krył obrońca w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”.

Do Augsburga przychodził po kontuzji, musiał nadrobić zaległości, treningi dały mu w kość. Cierpiał, ale zacisnął zęby i wywalczył miejsce w wyjściowej jedenastce.

Może to jakaś nadzieja dla innego z wychowanków Lecha – Tymoteusza Puchacza, który od kilku miesięcy czeka na debiut w Bundeslidze. Zwykle nie ma go nawet w kadrze meczowej Unionu Berlin. – Inaczej to sobie wyobrażałem – powtarza w wywiadach.

Dotąd grał tylko w Lidze Konferencji, ale ostatnio także w pucharach był rezerwowym. Doszło do tego, że gdy drużyna wybiera się na mecz, Puchacz zamiast spędzać czas na kanapie przed telewizorem, woli wsiąść w samochód i przyjechać do Poznania na indywidualne zajęcia z trenerem od przygotowania fizycznego.

Zbawieniem są dla niego zgrupowania reprezentacji. Był na Euro, grał regularnie w eliminacjach mundialu (zazwyczaj na lewym wahadle), ale w ostatnim spotkaniu z Węgrami został uznany za głównego winowajcę porażki, która kosztowała Polskę rozstawienie. Popełniał proste błędy – praca w defensywie nigdy nie była jego mocną stroną, dużo lepiej czuje się w akcjach ofensywnych. Ale o tym działacze Unionu, decydując się na transfer, musieli wiedzieć. Puchacz nie jest jedynym piłkarzem, który ma problemy w klubie, ale po przyjeździe na zgrupowania kadry stara się zostawiać serce na boisku.

Następni wyjadą

Kamil Jóźwiak może trenować pod okiem Wayne’a Rooneya, ale w zmagającym się z ogromnymi kłopotami finansowymi drugoligowym Derby County gra coraz mniej.

Ciekawy jest przypadek Przemysława Płachety, który w pewnym momencie usłyszał w Norwich, że jest za ambitny, nakłada na siebie zbyt dużą presję, i został odstawiony na boczny tor. Po awansie klubu do Premier League długo czekał na debiut na angielskich salonach, podczas przygotowań do sezonu przeszedł Covid-19, ale teraz korzysta z problemów zdrowotnych kolegów i zbiera pochwały od nowego trenera.

Te historie powinny być przestrogą dla Kacpra Kozłowskiego i Jakuba Kamińskiego – zdolnych nastolatków, którzy za chwilę mają opuścić Ekstraklasę. Znów w tle przewijają się nazwy wielkich klubów, ale muszą pamiętać, że zderzenie z rzeczywistością może się okazać bolesne.

9 grudnia, mecz kończący fazę grupową Ligi Europy. Michał Karbownik, o którym jeszcze rok temu można było przeczytać, że znalazł się w orbicie zainteresowań Barcelony i Realu, siedzi na ławce rezerwowych Olympiakosu Pireus i ogląda porażkę kolegów z Royalem Antwerpia.

Kiedy poprzedniej zimy, tuż po debiucie w reprezentacji i przed 20. urodzinami, opuszczał Legię, wielu ekspertów ostrzegało, że wyjeżdża za wcześnie. Choć nie trafił do żadnego z wielkich klubów, tylko do przeciętniaka Premier League, szybko się przekonał, jaka przepaść dzieli futbol polski od angielskiego.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Piłka nożna
Wyścig żółwi w PKO BP Ekstraklasie. Nikt nie chce być mistrzem Polski
Piłka nożna
Kim jest Arne Slot? Holender, który zastąpi Juergena Kloppa w Liverpoolu
Piłka nożna
Barcelona przegrała mecz o wicemistrzostwo, Robert Lewandowski z golem. Real świętuje tytuł
Piłka nożna
Barcelona gra o wicemistrzostwo Hiszpanii, a Robert Lewandowski o tytuł króla strzelców
Piłka nożna
Górnik Zabrze na ścieżce do sukcesu. Na taki sezon czekał 30 lat