Nie można odmówić piłkarzom Arsenalu wiary w awans. Do meczu przystąpili w bardzo ofensywnym ustawieniu, z wysuniętym Olivierem Giroud, Mesutem Oezilem za jego plecami oraz Danny'm Welbeckiem i Aleksisem Sanchezem na skrzydłach. Kwartet atakujących sytuacji stworzył sobie wystarczająco dużo, by rozstrzygnąć losy na swoją korzyść. Zabrakło skuteczności, ale na pewno nie czasu.

Kiedy Olivier Giroud trafił na 1:0, była 36. minuta. Gdy Aaron Ramsey podwyższał na 2:0, zegar wskazywał minutę 79. Wracający po 20 latach do małego księstwa Arsene Wenger na przemian się cieszył i łapał za głowę, patrząc jak strzał Welbecka blokuje nogami upadający na ziemię obrońca rywali albo jak piłkę po uderzeniu Mesuta Oezila z rzutu wolnego przerzuca nad poprzeczką Danijel Subasić. Serce stanęło niejednemu kibicowi z Monako, z księciem Albertem II na czele, kiedy Chorwat wypchnął znad linii bramkowej piłkę kopniętą przez Giroud. To mógł być udany finisz pościgu Arsenalu, nagrody za niezłomność jednak nie było. Monaco przetrwało napór i w ćwierćfinale zagra po raz pierwszy od 2004 roku.

Bayer bronił się przed Atletico z aptekarską dokładnością, ale tradycyjnie poległ w 1/8 finału. Pechowo – po rzutach karnych – ale na własne życzenie, fatalnie wykonując jedenastki. To, co zrobili Hakan Calhanoglu i Omer Toprak, woła o pomstę do nieba. Pierwszy nawet nie zmusił Jana Oblaka do wysiłku, podając mu piłkę w sam środek bramki, drugi wziął dziwny rozbieg i kopnął wysoko nad poprzeczką – jak Stefan Kiessling w decydującej serii. Atletico też się myliło (Raul Garcia i Koke), ale próbę nerwów wytrzymali Antoine Griezmann, Mario Suarez (to on zdobył jedynego gola w meczu, doprowadzając do dogrywki) i Fernando Torres.