[b]Tak uznał Sąd Najwyższy w niedawnym postanowieniu (sygn. V CSK 311/08).[/b] Kończy ono sprawę o zniesienie współwłasności dużej nieruchomości, zabudowanej kilkoma budynkami, położonej w centrum jednego ze śląskich miast. Znajduje się na niej m.in. trzykondygnacyjny budynek mieszkalny, składający się z ośmiu lokali mieszkalnych i trzech użytkowych.
85 proc. udziałów w nich należy do rodziny L., przede wszystkim do małżonków Alicji i Stanisława L., a także ich dzieci, 13,33 proc. – do Łucji R., a pozostałe 1,67 proc. do dwu innych osób. Łucja R. zajmuje od 1988 r. jeden z trzech lokali użytkowych. Weszła w jego posiadanie na podstawie decyzji administracyjnej o przydziale, ale potem kupiła wskazane udziały od ówczesnych prywatnych współwłaścicieli i traktowała je następnie jako swój tytuł do korzystania z tego lokum. Łucja R. do dziś prowadzi w nim działalność gospodarczą.
Po pewnym czasie udziały w tej nieruchomości kupili małżonkowie L. oraz ich dzieci. Korzystają oni z pozostałej części nieruchomości, wynajmując znajdujące się w niej lokale. Stosunki rodziny L. z Łucją R. nie układają się dobrze.
[srodtytul]Różne wyliczenia[/srodtytul]
Małżonkowie L. skorzystali z przysługującego każdemu współwłaścicielowi prawa do wystąpienia do sądu z wnioskiem o zniesienie współwłasności. Domagali się przyznania im nieruchomości na wyłączną własność, ze spłatami na rzecz pozostałych współwłaścicieli. Zażądali jednocześnie od Łucji R. rozliczenia korzyści uzyskanych ze współposiadania nieruchomości. Argumentowali, że korzysta ona z tej części, która przynosi największe profity i ma największą wartość. Im natomiast pozostała część niedochodowa, zajęta przede wszystkim przez lokatorów tzw. kwaterunkowych, płacących czynsz niepokrywający wydatków na jej utrzymanie.