W tej sytuacji musiałaby zrefundować jej szkodę. [b]To sedno poniedziałkowego (13 października 2008 r.) wyroku warszawskiego Sądu Apelacyjnego VI ACa 426/08[/b].
[b]Joanna S. kupiła w 2000 r. w podwarszawskim Rajszewie działkę, na której chciała zbudować domek, w każdym razie nabyła ją jako budowlaną.[/b] Tak przynajmniej sądziła: sprzedawcy legitymowali się bowiem wystawionym w gminie (Jabłonna), wypisem, z planu ogólnego zagospodarowania, według którego była to działka budowlana. Na dokumencie widniał podpis wójta.
[b]Po trzech latach okazało się jednak, że była to i jest jednak działka leśna bez prawa zabudowy[/b]. Co więcej nie ma szans na zmianę jej przeznaczenia gdyż jest położona tuż przy wale wiślanym, i rygory (przepisy) przeciwpowodziowe nie pozwalają niczego tam budować, nawet studni wykopać. Być może kobietę zmylił fakt, że sprzedający zbywali kilka działek powstałych z podzielenia większej nieruchomości i pozostałe były budowlane (pobudowano zresztą domki), a tylko ta pierwsza od Wisły nie.
Teoretycznie miała trzy możliwości wskazania winnego: że winni są sprzedający — ale tych nie pozowała ( być może nie mają pieniędzy, a być może jak mówi jej pełnomocnik mec. Lidia Szczesna-Jędrych — to jej swobodny wybór ), można rozważać winę notariusza, który akt notarialny sporządził (należałoby mu wykazać zaniedbanie, brak np. należnej uwagi), wreszcie, że winna jest gmina. Tę akurat Joanna S. pozwała twierdząc, że jej kłopoty wzięły się z powodu błędnego zaświadczenia wójta, bez niego działki by nie kupiła.
Sąd Okręgowy (I instancja) był innego zdania, i znalazł jeszcze innego winnego: samą powódkę — łatwo bowiem mogła sprawdzić status budowlany działki w urzędzie gminy. I oddalił pozew o odszkodowanie (to różnica między ceną działki rolnej jaką jest — a budowlaną).