PiS w zeszłym roku uchwalił przepisy, które dawały ministrowi sprawiedliwości nadzwyczajne uprawnienia do wymiany prezesów i wiceprezesów w sądach powszechnych. Tłumaczył to m.in. koniecznością jakościowej odmiany kadry kierowniczej w sądownictwie. Przez pół roku minister mógł ich odwoływać bez uzasadnienia. Wykorzystał swoje uprawnienie dość szeroko, dokonując wymiany prawie 200 prezesów i wiceprezesów, m.in. w większości warszawskich sądów.
Kiedy operacja już się zakończyła, ustawodawca chce powrócić właściwie do starych rozwiązań, czyli ograniczyć moc decyzyjną ministra do wiążącej opinii kolegium sądu, a następnie Krajowej Rady Sądownictwa.
Zapewne ze zdaniem tych gremiów będą się musieli liczyć już kolejni ministrowie w kolejnych rządach. Bo Ziobro już swoje zrobił, i na razie wystarczy.
Takie zmiany trudno ocenić inaczej niż polityczną grę, w której stawką bynajmniej nie jest dobro sądownictwa, ale manewry z Komisją Europejską, z którą jesteśmy w sporze o praworządność. Pozorny krok wstecz, w imię dialogu i kompromisu.
To zła praktyka, dająca poczucie dużej niestabilności systemu, nie tylko sędziowskiej wymiany kadr, ale w ogóle. Bo zawsze podchodząc do sprawy tak instrumentalnie, system można rozregulować lub zderegulować w imię doraźnych potrzeb.