Wielka Brytania z końcem marca może się znaleźć za burtą Unii Europejskiej. Ktoś powie: sami tego chcieli – choć dziś nie jest to takie pewne. Unia i jej kraje mówią o „umowach rozwodowych" ze Zjednoczonym Królestwem, słychać też coś o planach awaryjnych naszego rządu na wypadek natychmiastowego brexitu, nazywanego twardym. Najwyższy czas.
Czytaj także: Brexit uderzy w europejski nakaz aresztowania
Nadal nie jesteśmy nawet świadomi tego, co oznacza brexit, a nasze prawo nie jest nań gotowe. Pisaliśmy już o konsekwencjach podatkowych, o powrocie cła i wiz, o poważnych komplikacjach w obrocie lekami między Wielką Brytanią a Polską. Pora też zauważyć konsekwencje brexitu dla spraw karnych.
Będąc poza Unią Europejską, można korzystać z jej dobrodziejstw, ale najpierw trzeba wynegocjować umowę. A dobrodziejstwem, które po brexicie znajdzie się poza zasięgiem Brytyjczyków, będzie europejski nakaz aresztowania (ENA). Na załatwienie tej sprawy jest już chyba za późno. Islandia i Norwegia 12. rok negocjują przystąpienie do „strefy ENA", w której sądy mogą w kilka dni, a maksymalnie tygodni, przekazać z kraju do kraju osoby ścigane, poszukiwane lub skazane – aby odbywały karę w swej ojczyźnie. Podstawą jest wzajemne zaufanie organów wymiaru sprawiedliwości krajów europejskich o wspólnych wartościach. Czystka na szczytach polskiej Temidy nieco zachwiała zaufanie do naszego kraju, ale na szczęście ENA ciągle działa. Zastąpił długotrwałą ekstradycję, której słabości powszechnie krytykują eksperci. Teraz przyjdzie nam do niej wrócić.
Średni czas procedury ekstradycyjnej, w której decydującego głosu nie ma ani sąd, ani prokuratura, lecz minister sprawiedliwości, to 300 dni. O tyle dłużej po brexicie mogą potrwać sprawy karne w Polsce z udziałem osób, które trzeba będzie ściągnąć zza kanału La Manche – a i tak nie jesteśmy liderami sprawności postępowań. Nie ma się z czego cieszyć.