Nic tak nie burzy mitów i uprzedzeń jak konfrontacja z rzeczywistością. Rozpatrywanie protestów może pokazać, że nowi sędziowie przyzwoicie pracują. Przyjdzie im to łatwo, bo są wśród nich przecież wybitni prawnicy i doświadczeni sędziowie, tyle że mieli pecha i zostali mianowani za innej władzy.
Pierwszy próg, na jaki trafili, to kwestia, czy posiedzenia, na których będą sprawdzać ważność oddanych głosów w wyborach powinny być jawne dla publiczności czy nie. Sądzę, że gdyby doszło do sprawdzania głosów, zdecydują o jawności, czego prawo nie zabrania. Publiczność jest zaś – od powstania cywilizowanych sądów – podstawową formą ich kontroli.
Druga rzecz to bezstronność sędziów nowej Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, którym przypina się od dawna łatkę „pisowskich". Teraz, po wyborach, politycy Koalicji Obywatelskiej nie zgadzają się, by rozpatrywali oni protesty. Prawo chyba nie pozwala na takie wyłączenie, a protesty były po wszystkich wyborach w III RP i różne Izby je rozpatrywały, a nikomu nie przychodziło do głowy, by je wyłączać.
Testem dla sędziów tej Izby będzie rozpoznanie protestów i uzasadnienie orzeczeń. Prawie na pewno okaże się, że owe protesty to bańka mydlana, że tu i ówdzie może trzeba będzie co najwyżej powtórzyć któreś czynności wyborcze, a może nawet wybory w jakimś okręgu.
Dla politycznych obozów wniosek z tego płynie taki, że powinny przyhamować krytykę sędziów zarówno starych, jak i nowych, ograniczyć ją do błędów, bo sądy są potrzebne demokratycznemu państwu i narodowi, a idealnych raczej nie ma.