Z zainteresowaniem przeczytałem artykuł pt. "Czy sankcje za naruszenie ograniczeń podczas epidemii są legalne" (A, Cebera, J. G. Firlus, źródło: Rzeczpospolita). Autorzy stawiają kilka tez, które - moim zdaniem - z jednej strony wynikają z przyjęcia założeń przestarzałego już nurtu, jakim jest pozytywizm prawniczy, a z drugiej strony są przejawem akceptacji nowszej, ale równie niebezpiecznej tendencji, to jest tzw. administratywizacji prawa.
Po pierwsze, pozytywizm to kierunek myśli prawniczej, który powstał na potrzeby skądinąd liberalnych realiów XIX-wiecznych demokracji zachodnich. Jego motywem przewodnim było to, że prawem jest tylko poparty przymusem przejaw woli organu władzy państwowej. Innymi słowy, dla pozytywistów "prawo równa się przymus".
Pozytywizm skompromitował się jednak, najpierw po zakończeniu II Wojny Światowej, a następnie po tym, jak już "widmo komunizmu" okrążyło całą Europę wschodnią.
Okazuje się bowiem, że nie zawsze to, co napisze w ustawie lub rozporządzeniu władza uznawana za legalną na danym terytorium, jest sprawiedliwe i warte przestrzegania. Nie zawsze coś, co przypomina prawo, jest po prostu prawem. Kwestii tej dotyczy tzw. Formuła Radbrucha, która pozwala na odmowę przestrzegania prawa skrajnie niesprawiedliwego (lex iniustissima non est lex), a warta wspomnienia jest także koncepcja tzw. obywatelskiego nieposłuszeństwa.
Z wywodu autorów, z którymi niniejszym polemizuje, wynika jednak, że jako obywatele jesteśmy zobowiązani do bezwględnego przestrzegania wszelkich nadzwyczajnych przepisów, jakie wprowadziła ostatnio władza w celu zwalczania epidemii COVID-19, dopóki ich nielegalność nie zostanie stwierdzona przez Trybunał Konstytucyjny. Nie da się zatem wyciągnąć innego wniosku, jak ten, że powinniśmy na przykład przestrzegać prawa, które pozwalałoby Policji strzelać bez ostrzeżenia do każdego, kto opuści dom w innym celu niż podróż do zakładu pracy (na Filipinach już podobno wpadli na taki pomysł). Skoro cel uświęca środki i nie mamy prawa sami oceniać zgodności prawa z aktami wyższego rzędu albo rudymentarnym poczuciem sprawiedliwości, to nie mamy. A jeśli może jednak mamy takie prawo, to gdzie leży granica, za którą to nie my, lecz Państwo jest bandytą nadużywającym przymusu?