W pewnym radiu, w audycji „Jak być dobrą żoną w sypialni", padły słowa: „Żona nie może uważać swojego męża za agresora czy potencjalnego gwałciciela. Ma on prawo domagania się od żony współżycia seksualnego". A na dodatek: „Jeżeli w czasie współżycia seksualnego jedno z małżonków nie chce współżyć seksualnie, ale widać, że jest jakaś potrzeba z drugiej strony, to także jakaś forma ofiarowania siebie, dawania z siebie życia". Do najsilniej wątpiących skierowano argumentację, że „trudny małżonek to prawdziwy dar od Pana Boga. Dar i ogromne wyróżnienie (...) bo Pan Bóg zauważył, że tylko ty dasz sobie z nim radę", a jeśli i to byłoby zbyt mało, przekonywano argumentem, który powinien stopić każde serce: „Jeżeli wyeliminujemy doświadczenie krzyża, czyli cierpienia, to dojdzie do czegoś takiego, że tylko kiedy mam ochotę, to współżyję, a jak nie mam ochoty, to nie współżyję. I wtedy może być bardzo poważny problem".
Faktycznie, Houston, mamy problem. Nie jest nim jednak przywiązanie części społeczeństwa do nauk głoszonych w Piśmie Świętym. Nie jest nim także to, że na antenie, która wspierana jest z publicznych funduszy, opowiada się herezje lub to, że wierni Kościoła Katolickiego (do których należę) muszą liczyć się z pewnymi normami.
Czytaj także: Edukacja seksualna: pomysł na powstrzymanie demoralizacji najmłodszych
W moim przekonaniu głoszone tezy stanowią problem, bo zacytowane wypowiedzi wskazują na niedostrzeganie dwóch kwestii: po pierwsze, że w Polsce obowiązują regulacje kodeksu karnego, po drugie zaś, że kobieta ma takie same prawa jak mężczyzna – wszędzie, nie tylko w małżeństwie.
Kiedy w USA ginie czarnoskóry mężczyzna, a jego śmierć ma związek z nadużyciem władzy przez białych policjantów – mówimy, że „black lifes matter". Gdy osobom nieheteroseksualnym odbiera się prawo do decydowania o ich życiu, skupiamy się na zagadnieniu równouprawnienia środowisk LGBT. Kiedy kobiety żądają równouprawnienia, odwołujemy się do feminizmu. W takich sytuacjach wiele osób jest skłonnych przeczyć potrzebie zwracania uwagi na te konkretne grupy ludzi. Wskazują, skądinąd słusznie, że dyskurs powinien być ukierunkowany na zagadnienie praw człowieka. Powiedzieć sobie jednak trzeba jasno: dyskryminacja nie dotyczy zwykle ludzi białych, heteroseksualni mogą zawierać związki małżeńskie i w przeważającej mierze to kobiety, a nie mężczyźni padają ofiarą przemocy na tle seksualnym.