Marek Dobrowolski: Krytyka UE nie musi być wezwaniem do jej opuszczenia - polemika

Członkostwo w Unii Europejskiej zmusza do refleksji nad sposobem jej funkcjonowania. Nie zawsze ta refleksja będzie się podobać chórowi entuzjastów, ale to nie zwalnia z obowiązku jej podejmowania.

Publikacja: 21.04.2021 08:16

Marek Dobrowolski: Krytyka UE nie musi być wezwaniem do jej opuszczenia - polemika

Foto: Adobe stock

W „Rzeczpospolitej" z 15 kwietna br. ukazał się artykuł prof. Stanisława Sołtysińskiego i prof. Marka Kolasińskiego pt. „Zamach urojony", który stanowi polemikę z moim tekstem („Trybunał UE i jego rozszerzająca wykładnia" z 24 marca br.).

Moi szanowni polemiści, wskazując, że uznaję wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE z 2 marca 2021 r. za przełomowy, a nawet, że twierdzę, jakoby był to swego rodzaju zamach przeprowadzony przez TSUE, dążą do wykazania absurdalności takiej tezy (stąd tytuł „Zamach urojony"). Na wstępie podnoszą, że mój tekst nie wpisuje się „w europejski chór oburzenia na antydemokratyczny zamach TSUE", co ma – jak sądzę – podkreślić, że jestem w swoich opiniach odosobniony i prowadzić do dezawuowania tych opinii. Nie wiem, jak polemiści podchodzą do reakcji odbiorców na ich artykuły, ale dla mnie nie jest najistotniejszą sprawą to, czy głoszone przeze mnie poglądy znajdują poklask i uznanie dużego czy małego, europejskiego, krajowego czy lokalnego chóru odbiorców. Jeśli wypowiadam się publicznie, to dlatego że uznaję, iż mam coś istotnego do powiedzenia, że chcę opisać ważne procesy, które zachodzą w otaczającej nas rzeczywistości. Oczywiście, po ludzku sprawia mi satysfakcję, gdy znajdują one uznanie, ale jest mi równie miło, gdy polemiści nie podważają istoty przedstawionego przez mnie wywodu. Poza tym, a może przede wszystkim, cenię sobie swego rodzaju dyscyplinę tematyczną. Co ma szczególne znaczenie przy pisaniu artykułów do prasy codziennej. W takich tekstach nie można bowiem pisać „o wszystkim" (na dany temat), a należy bardzo wąsko określać poruszaną problematykę. Mój tekst dotyczył tylko jednego aspektu wyroku (teza 68) i miał jedynie zarysować ewolucję zachodzącą w relacjach między państwami członkowskimi a UE.

Teza, której nie było

Czytając artykuł polemiczny, odnoszę wrażenie, iż w znacznej części jest on dość luźno związany z treścią mojego, że są w nim poruszane także zagadnienia, o których w ogóle nie pisałem, że jest to raczej refleksja na kanwie tego tekstu niż rzeczowa krytyka stawianych w nim tez. Refleksja ta zresztą momentami ociera się o przypisywanie mi poglądów, których nie wypowiedziałem. Autorzy piszą bardziej o tym, „co im w duszy gra", niż odnoszą się do tekstu, z którym polemizują. W żadnym razie nie kwestionowałem bowiem zasady pierwszeństwa prawa UE, a wskazywałem jedynie, że sposób jej stosowania może zachwiać istniejącym dotąd, a niepisanym konsensusem wstrzemięźliwego wykonywania kompetencji w obszarach, które mogą rodzić konflikt na linii TSUE–sądy konstytucyjne państw członkowskich. W tym kontekście wskazywałem, że może dojść do zepchnięcia konstytucji do pozycji aktu organizującego funkcjonowanie landu w państwie federalnym. Jeżeli TSUE będzie rozwijał dotychczasową linię orzeczniczą (twierdząc np., że sędziowie mogą pomijać konstytucyjne i ustawowe postanowienia), to taki kierunek wykładni prawa UE może doprowadzić do sytuacji, w której o zakresie stosowania konstytucji państw członkowskich będzie decydować TSUE. Paradoksalnie, i na to zwracałem uwagę w swoim artykule, nie będzie to służyć integracji europejskiej. Zamiast tworzyć klimat zgodnej współpracy państw członkowskich i instytucji unijnych, rodzić będzie konflikty i spory prowadzące do erozji procesów integracyjnych.

Podobnie nie podważałem instytucji pytań prejudycjalnych. Co więcej, nie oceniałem wnoszenia przez polskie sądy pytań prejudycjalnych odnoszących się do zmian w wymiarze sprawiedliwości (pozostawiając „na boku" analizę celu, niezbędności i zasadności ich przedłożenia), wskazywałem jedynie na ustrojowe skutki ich wnoszenia. Pisałem nie tyle o przełomowym wyroku TSUE, ile o jego ustrojowym znaczeniu. To drobne w istocie „przesunięcie akcentów" w prezentacji moich poglądów ułatwiło autorom przestawienie „ugruntowanej linii unijnej judykatury", która nie pozwala na traktowanie art. 19 ust. 1 zd. 2 TUE „jako przepisów pozbawianych treści", co miałoby podważać moje poglądy i prowadzić do obalenia tezy, której nie stawiałem, tj. tego, że jakoby w wyroku TSUE miałbym się doszukiwać „wątków rewolucyjno-zamachowych". Tyle tylko że przedstawiona argumentacja wzmacnia moją tezę wyjściową o ewolucji orzecznictwa TSUE. Wyrok ten jest ważnym, ale niekoniecznie przełomowym (z pewnością nie rewolucyjnym) elementem kształtującym przez TSUE „krok po kroku" w kolejnych rozstrzygnięciach zmianę zakresu kompetencji UE i państw członkowskich. Teza ta opiera się na niekwestionowanym w literaturze ustaleniu o dokonywaniu przez TSUE rozszerzającej wykładni traktatów.

Polemiści w części przynajmniej zgadzają się ze mną, pisząc, iż „prawdą jest, że kwestia relacji między krajowymi konstytucjami a prawem unijnym wzbudza pewne różnice zdań". To ważne, gdyż właśnie tego zagadnienia dotyczył mój tekst. Tyle tylko że autorzy dostrzegają historyczność tego procesu i łączą go z pierwotnym brakiem ochrony praw obywatelskich w prawie integracyjnym, jednocześnie wskazując, że „przynajmniej od traktatu z Maastricht zastrzeżenia takie nie mają większego praktycznego znaczenia". Z takim stwierdzeniem nie sposób polemizować, ale wskazać należy, że nie jest ono wystarczające. Autorzy zgadzają się ze mną „również z tym, że w Europie w dalszym ciągu toczy się dyskusja o szczegółowych kwestiach dotyczących relacji pomiędzy prawem unijnym a konstytucjami krajowymi. Wspólnota aksjologiczna oraz dążenie do utrzymania rzeczywistego dialogu i efektywnej współpracy sprawiają jednak, że różnice zdań nie wywołują dysfunkcjonalnych konfliktów".

Realne pole konfliktu

Przykładem takiej dyskusji jest dla autorów „spór dotyczący dopuszczalności badania przez sądy krajowe zgodności z krajowymi konstytucjami unijnych rozporządzeń". Te stwierdzenia również nie wzbudzają mojego sprzeciwu, jednak w swoim tekście wskazałem inne, bardziej aktualne pole zarysowującego się na naszych oczach konfliktu. Chodzi o spór w sprawie zakresu kompetencji powierzonych/przekazanych UE. Taki spór nie obejmuje wyłącznie kwestii kontroli prawa pochodnego UE z konstytucją państwa członkowskiego, ale rdzenia procesów integracyjnych, tj. relacji między tymi konstytucjami a prawem pierwotnym UE (traktatami integracyjnymi). Do tego, centralnego dla mojej poprzedniej wypowiedzi, zagadnienia autorzy w żaden sposób się nie odnieśli, a przecież na rzecz stawianej przeze mnie tezy można przytoczyć chociażby rozstrzygnięcia sądów innych państw członkowskich (np. wyrok Federalnego Trybunału Konstytucyjnego z 5 maja 2020 r. w sprawie euroobligacji, w którym FTK stwierdził, że orzeczenie TSUE z 11 grudnia 2018 r. nie jest dla FTK wiążące oraz że jest ono rażąco niezrozumiałe, obiektywnie samowolne i zostało podjęte przez TSUE poza kompetencjami; zob. także postanowienie hiszpańskiego Sądu Najwyższego z 9 stycznia 2020 r., w którym sąd rozstrzygał o skutkach prawnych wynikających z wyroku TSUE w sprawie dotyczącej O. Junquerasa; wniosek rządu francuskiego do Rady Stanu w sprawie wykroczenia przez TSUE poza swoje kompetencje w sprawie przechowywania danych telekomunikacyjnych; wstrzymanie 26 marca 2021 r. przez FTK ratyfikacji ustawy dotyczącej unijnego Funduszu Odbudowy). To właśnie w tym zakresie istnieje niebezpieczeństwo (nie pewność!) załamania owego „rzeczywistego dialogu i efektywnej współpracy". Czy tak się stanie, tego dziś nie można przesądzić, takie zagrożenie jednak istnieje.

Autorzy trafnie przywołują ustalenia TK, zgodnie z którymi przed orzeczeniem o niezgodności aktu prawa pochodnego z konstytucją należy się upewnić co do jego treści, a więc skierować przez TK pytanie prejudycjalne do TSUE. Nie dostrzegają jednak, że, po pierwsze, ewentualny spór będzie dotyczyć nie prawa pochodnego, a pierwotnego UE, a po drugie, że TSUE wyrokiem z 2 marca 2021 r. ustalił już wiążąco treść traktatów, więc nie ma potrzeby w tym zakresie po raz kolejny występować do TSUE o wykładnię. Autorzy nie wiedzieć czemu przywołanie stanowiska polskiego TK łączą z wnioskami premiera Morawieckiego i prokuratora generalnego dotyczącymi pytań prejudycjalnych (w moim tekście w ogóle nie było tego wątku). W tym samym nurcie (spraw niezwiązanych z tekstem) znalazły się wątki dotyczące tzw. sędziów dublerów w TK, sędziego I. Tulei czy roli J. Kaczyńskiego przy wyborze sędziów TK. Są to bez wątpienia ważne zagadnienia, jednak każdemu z nich należałoby poświęcić odrębny tekst, a nie „wrzucać" do polemiki z tekstem, który do nich nawet pośrednio nie nawiązywał.

Nie o zachwyt chodzi

Kończąc, warto zwrócić uwagę jeszcze na jedno zagadnienie. Autorzy w sposób zaskakujący (i upraszczający) łączą wskazywanie na słabość legitymacji demokratycznej UE z niezbędnością wezwania do jej opuszczenia; piszą „ci, którzy uważają TSUE za organ polityczny, a Unię za organizację z gruntu niedemokratyczną powinni jasno wezwać do jej opuszczenia". W kontekście tego, co już zostało powiedziane, zbędne może wydawać się wskazanie, że stwierdzenie, iż TSUE może być traktowany jako organ polityczny pochodzi od autorów polemiki, a w moim tekście nie ma nawet takiej sugestii. Pomijam, że pisanie o nader skromnej legitymacji demokratycznej UE było dość oczywistym odwołaniem do powszechnie dyskutowanej tezy o deficycie demokratycznym UE. W przywołanym zdaniu ważniejsze jest coś innego. Jak się wydaje, w przekonaniu autorów nawet najmniejsza krytyka praktyki funkcjonowania UE zmusza niemalże automatycznie do wzywania do wystąpienia państwa członkowskiego z jej struktur. Takie podejście jest mi obce. Uważam, iż członkostwo w tej organizacji zobowiązuje do refleksji nad sposobem jej funkcjonowania. Nie zawsze taka refleksja będzie się podobać chórowi entuzjastów Unii, ale to nie zwalnia z obowiązku jej podejmowania.

Autor jest sędzią Sądu Najwyższego, Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych

W „Rzeczpospolitej" z 15 kwietna br. ukazał się artykuł prof. Stanisława Sołtysińskiego i prof. Marka Kolasińskiego pt. „Zamach urojony", który stanowi polemikę z moim tekstem („Trybunał UE i jego rozszerzająca wykładnia" z 24 marca br.).

Moi szanowni polemiści, wskazując, że uznaję wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE z 2 marca 2021 r. za przełomowy, a nawet, że twierdzę, jakoby był to swego rodzaju zamach przeprowadzony przez TSUE, dążą do wykazania absurdalności takiej tezy (stąd tytuł „Zamach urojony"). Na wstępie podnoszą, że mój tekst nie wpisuje się „w europejski chór oburzenia na antydemokratyczny zamach TSUE", co ma – jak sądzę – podkreślić, że jestem w swoich opiniach odosobniony i prowadzić do dezawuowania tych opinii. Nie wiem, jak polemiści podchodzą do reakcji odbiorców na ich artykuły, ale dla mnie nie jest najistotniejszą sprawą to, czy głoszone przeze mnie poglądy znajdują poklask i uznanie dużego czy małego, europejskiego, krajowego czy lokalnego chóru odbiorców. Jeśli wypowiadam się publicznie, to dlatego że uznaję, iż mam coś istotnego do powiedzenia, że chcę opisać ważne procesy, które zachodzą w otaczającej nas rzeczywistości. Oczywiście, po ludzku sprawia mi satysfakcję, gdy znajdują one uznanie, ale jest mi równie miło, gdy polemiści nie podważają istoty przedstawionego przez mnie wywodu. Poza tym, a może przede wszystkim, cenię sobie swego rodzaju dyscyplinę tematyczną. Co ma szczególne znaczenie przy pisaniu artykułów do prasy codziennej. W takich tekstach nie można bowiem pisać „o wszystkim" (na dany temat), a należy bardzo wąsko określać poruszaną problematykę. Mój tekst dotyczył tylko jednego aspektu wyroku (teza 68) i miał jedynie zarysować ewolucję zachodzącą w relacjach między państwami członkowskimi a UE.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?
Opinie Prawne
Marek Kobylański: Dziś cisza wyborcza jest fikcją
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Reksio z sekcji tajnej. W sprawie Pegasusa sędziowie nie są ofiarami służb