„Wy nic nie rozumiecie, nie ma sensu cokolwiek tłumaczyć" - powiedział mi komentując medialne komentarze w sprawie letniej afery pewien sędzia, wydymając przy tym znacząco zniesmaczone usta.
Mam wrażenie, że podobny grymas przyjęła przeważająca część środowiska sędziowskiego i prokuratorskiego, wychodząc najwidoczniej z założenia, że z ludźmi, którzy znają prawo i wymiar sprawiedliwości – co najwyżej z serialu o sędzi Annie Marii Wesołowskiej nie warto rozmawiać, bez względu na to w jakim byliby błędzie.
Toteż lansowana w mediach teza o „winie Temidy" - wspierana przez zawsze niezawodnych polityków i dyżurnych ekspertów, również tych z tytułami profesora prawa, nie doczekała się żadnej reakcji.
Sądy i prokuratura atakowane ze wszystkich stron zachowywały się jak duży, silny ale nieporadny dzieciak, który nie jest wstanie odeprzeć ataku zwinniejszego przeciwnika.
Dopiero kiedy kurz bitewny opadł, po kilku tygodniach pojawiły się pierwsze nieśmiałe uchwały i publiczne komentarze przedstawicieli środowiska wskazujące, np. że fakt, że. pan P. mimo wcześniejszej karalności otrzymał wyroki w zawieszeniu i mógł dodatkowo rejestrować firmę - nie jest wcale winną sądów, ale co najwyżej obowiązującego prawa.