– Z punktu widzenia policji 11 listopada to najważniejsze, oprócz Euro 2012, wydarzenie w tym roku – mówił Jacek Cichocki, minister spraw wewnętrznych. Także dla wielu obywateli to ważny dzień i ważna demonstracja, dlatego tym bardziej należy wyjaśnić rolę w nim tajnych policjantów.
Według niektórych, np. Artura Zawiszy, współorganizatora marszu, burdy wszczęli zamaskowani funkcjonariusze. Inspektor Mariusz Sokołowski, rzecznik policji, odpowiedział na to, że to kuriozalna teza. – Mielibyśmy atakować sami siebie? – pytał retorycznie.
Niestety, są pytania, które wymagają jasnych odpowiedzi. Miliony osób przed telewizorami, a tysiące zebranych na ulicy Marszałkowskiej w Warszawie widziały, jak po rozpoczęciu marszu grupki dobrze zbudowanych mężczyzn w kominiarkach od czasu do czasu mieszały się z tłumem, to znów kryły się za szpalerem policji. Teraz już wiemy, że część z nich to byli funkcjonariusze, którzy wyłapywali zadymiarzy. Czy naprawdę musieli być tak przebrani? Mogę zrozumieć, że udział tajnych funkcjonariuszy czasem może być konieczny, niech jednak wyglądają jak zwykli demonstranci. Jeśli policja uważała, że są oni już „zdemaskowani”, zapamiętani – w co nie nie bardzo wierzę – to mogła wykorzystać innych, a jeśli już musiała posłać funkcjonariuszy w kominiarkach, powinna to ogłosić, aby manifestanci wiedzieli, że nie każdy facet w kominiarce to potencjalny zadymiarz.
Obywatele mają nie tylko prawo do demonstracji. Mają też prawo do klarownych zasad kontroli i policyjnej osłony manifestacji. Mają prawo wiedzieć, kto jest policjantem, kto demonstrantem, a kto (potencjalnym) zadymiarzem. Policja ma dbać o ich bezpieczeństwo, łagodzić napięcia, a nie wzbudzać niepewność.