Kiedy gruchnęła wiadomość, że Grzegorz Wierzchowski, łódzki kurator oświaty, został odwołany ze stanowiska za wypowiedzi o LGBT, po prawej stronie zawrzało. W mediach społecznościowych szybko został wyniesiony do rangi męczennika, który poniósł śmierć w walce z zabójczą ideologią, i to z rąk własnego środowiska. Gromy spadły zarówno na głowę wojewody łódzkiego, który złożył wniosek o odwołanie kuratora, jak i ministra edukacji narodowej Dariusza Piontkowskiego, bo tę decyzję podjął. W internecie zaczęto domagać się nawet jego dymisji i przekazania tego stanowiska krewkiemu kuratorowi. W jego obronie stanęli politycy Solidarnej Polski, domagając się wyjaśnień od koalicjantów. Z jego poglądami utożsamił się też wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki, a poseł PiS Rafał Bochenek apelował o przywrócenie go na stanowisko. „Panie wojewodo, proszę rozważyć przywrócenie Pana kuratora Grzegorza Wierzchowskiego. Podjęta decyzja uderza w wartości, o jakie walczymy, zwłaszcza w kontekście wielkiej nagonki LGBT na naszą kulturę, tradycję i porządek społeczny. Nie ulegajmy! Nie tędy droga!"
A chodziło o wypowiedź Wierzchowskiego w TV Trwam, kiedy nazwał LGBT groźnym wirusem. To wywołało liczne kontrowersje i żądania jego dymisji, zwłaszcza ze strony polityków lewicy.
Wkrótce tak się stało. Tyle tylko, że jego odwołanie z ujawnionymi poglądami raczej nie miało nic wspólnego.
Łódzki kurator oświaty został zdymisjonowany za nieumiejętność współpracy z otoczeniem i skargi rodziców uczniów. Tak przynajmniej powody usunięcia tłumaczy wojewoda łódzki Tobiasz Bocheński. Wojewoda podkreślił, że wniosek o odwołanie był przygotowany długo przed głośną wypowiedzią w TV Trwam.
To jednak nie przekonało części prawicowego świata, który w mediach społecznościowych stanął murem za kuratorem, tym łatwiej że stosunek polityków prawicy do LGBT jest oczywisty. Trudno więc byłoby odwołać Wierzchowskiego za słowa, z którymi zdecydowana większość polityków PiS się po prostu utożsamia.