Kędzierski: Czy pożegnanie z "the right to be forgotten"?

Orwellowski świat Eurazji. Znacie? Nie znacie?

Aktualizacja: 05.07.2013 20:19 Publikacja: 05.07.2013 18:05

Kędzierski: Czy pożegnanie z "the right to be forgotten"?

Foto: www.sxc.hu

To przeczytajcie: „Nie orientował się w szczegółach, ale w ogólnych zarysach wiedział, co dzieje się w niewidzialnym labiryncie, do którego prowadzą rury pneumatyczne. Kiedy wszystkie poprawki, jakie należało wnieść do danego numeru gazety były już gotowe, numer kolacjonowano i drukowano ponownie, po czym wydanie oryginalne niszczono, a w archiwach umieszczano nowe. Ten proces wprowadzania ciągłych zmian odbywał się nie tylko w wypadku gazet, lecz także książek, czasopism, plakatów, ulotek, filmów, nagrań, rysunków, fotografii - każdego typu literatury i dokumentacji o jakimkolwiek znaczeniu politycznym lub ideologicznym. Z dnia na dzień i niemal z minuty na minutę uaktualniano przeszłość. Tak preparowana dokumentacja potwierdzała słuszność każdej partyjnej prognozy; pilnowano, by nie ostało się choć jedno zdanie sprzeczne z potrzebą chwili. Całą historię przemieniano w palimpsest, zeskrobywany i zapisywany tak często, jak to uważano za konieczne. Gdy już raz dokonano zmian, nie sposób było udowodnić, że nastąpiła najmniejsza falsyfikacja. Jedyne zadanie personelu największego działu Departamentu Archiwów, znacznie większego od działu Winstona, polegało na wynajdywaniu i usuwaniu wszystkich egzemplarzy książek, gazet i innych dokumentów, które należało podmienić i zniszczyć.

Numer „The Times", przerabiany kilkanaście razy z powodu zmian w sojuszach politycznych lub błędnych prognoz Wielkiego Brata, figurował w katalogach pod oryginalną datą, a z jego wcześniejszych wydań nie ostawał się ani jeden egzemplarz, który mógłby posłużyć za dowód mistyfikacji. Książki także wycofywano i przerabiano raz po raz, po czym niezmiennie wydawano znów, nie przyznając się do wprowadzenia jakichkolwiek poprawek. Również pisemne instrukcje otrzymywane przez Winstona, które niszczył natychmiast po wypełnieniu zawartych w nich poleceń, nigdy nie stwierdzały, ani nawet nie sugerowały, że ma nastąpić fałszerstwo: zawsze mowa w nich była wyłącznie o pomyłkach, błędach drukarskich i mylnie cytowanych wypowiedziach, wymagających sprostowania w trosce o ścisłość." To fragment powieści „Rok 1984" Georga Orwella. Świat wirtualny nie był znany brytyjskiemu pisarzowi i powieściowe przeprowadzanie ewaporacji przedstawiał jako ingerencję w treść papierowych wydań dzieł literatury, prasy i periodyków. Kiedy jeszcze jako maturzysta'82, z wypiekami na twarzy czytałem o tym, co rzekomo miało już wkrótce nadejść, myśl „to przecież nie możliwe" przemykała w głowie na zmianę z modlitwą, by Bóg nas przed tym uchronił. Ale oto pojawienie się świata wirtualnego i zdigitalizowanych form przekazu informacji zmusza nas do nowego spojrzenia na zagrożenie sygnalizowane przez G. Orwella i do uświadomienia sobie, że powieściowa rzeczywistość Eurazji może wcielić się w życie jako rzeczywistość Eurounii, nie w roku 1984, ale w 2014. Istnieją systemy krajowe, które orwellowską rzeczywistość Ministerstwa Prawdy już tworzą.

Proposal Vivien Reding

Żyjemy w ciekawych czasach, choć wydawałoby się, że taka opinia, a raczej przekleństwo, należy już do przeszłości, bo czyż na takie określenie nie zasługują czasy, w których na naszych oczach dąży się do stworzenia nowego prawa człowieka. „The right to be forgotten" – prawo do bycia zapomnianym, o którym na całym świecie piszą i mówią od dwóch lat, miałoby powstać i zostać zapisane w rozporządzeniach i ustawach i przestrzegane w wirtualnej rzeczywistości na całym świecie. Na początku 2012r. Vivien Reding przedstawiła projekt Rozporządzenia skrótowo określanego jak „the right to be forgotten", dotyczącego ochrony danych osobowych. Projekt przewiduje wprowadzenie przysługującego podmiotowi danych prawa żądania od administratora usunięcia danych osobowych odnoszących się do niego oraz zaprzestania dalszego rozpowszechniania tych danych. Zgodnie z Proposal, usunięcie i zaprzestanie rozpowszechniania mogłoby mieć miejsce, na żądanie podmiotu, gdyby zaistniała jedna z przesłanek: 1/ dane nie byłyby już potrzebne do celów, do których były zebrane; 2/ podmiot danych odwołał zgodę, na której opiera się przetwarzanie lub minął okres przechowywania, na który wyrażono zgodę oraz jeśli nie istnieje już podstawa prawna przetwarzania danych; 3/ podmiot danych sprzeciwia się przetwarzaniu danych osobowych; 4/ przetwarzanie danych nie jest zgodne z rozporządzeniem. Nakaz ten miałby nie działać, jeżeli przeciwne temu byłoby wykonywanie prawa wolności wypowiedzi; realizacja interesu publicznego w dziedzinie zdrowia publicznego; jeżeli istnienie danych byłoby niezbędne dla dokumentacji, statystyki i badań naukowych lub służyło wypełnianiu obowiązku administratora wynikającego z przepisów prawa UE lub krajowego i innych. Na pozór Proposal brzmią niewinnie, zwłaszcza, że sugeruje się w nich prawo żądania usunięcia danych, które podmiot umieścił w Internecie będąc dzieckiem, ale tylko na pozór. Wprowadzone w życie stałyby się zarodkiem zła, zarodkiem sytemu totalitarnego przedstawionego w orwellowskiej powieści.

Google w opałach

De lege lata w prawie europejskim prawo do bycia zapomnianym nie obowiązuje, o czym można było się przekonać na tle głośnej sprawy przeciwko Google o usunięcie danych osobowych z tej wyszukiwarki. W wydanej opinii Rzecznik generalny Jääskinen uważa, że dostawcy usług wyszukiwania za pomocą wyszukiwarki internetowej nie są odpowiedzialni za dane osobowe zamieszczone na przetwarzanych przez nich stronach internetowych. Krajowy organ ds. ochrony danych osobowych nie może wymagać od dostawcy usług wyszukiwania za pomocą wyszukiwarki internetowej usunięcia informacji z jego indeksu z wyjątkiem przypadków, w których dostawca ten nie zastosował się do kodów wyłączenia lub gdy wnioski pochodzące ze strony internetowej dotyczące aktualizacji pamięci podręcznej nie zostały zrealizowane. Natomiast ewentualna „procedura powiadamiania i usuwania" dotycząca linków do źródłowych stron internetowych, na których znajdują się treści nielegalne lub niewłaściwe, stanowi kwestię odpowiedzialności cywilnej na podstawie prawa krajowego w oparciu o podstawy inne niż ochrona danych osobowych (ochrona dóbr osobistych). Problem w tym, że wyszukiwanie danych jest istotą działalności gospodarczej prowadzonej przez Google i system prawa nie może z jednej strony zezwala na prowadzenie takiej działalności, a z drugiej wprowadzać normy, które taką działalność uniemożliwiają. Pojawia się pytanie, czy opinia Jääskinen wpłynie na kształt proponowanego rozporządzenia unijnego o ochronie danych osobowych.

Prawo przeciwko prawu

Złożone przez Viviene Reding Proposal zaowocowały licznymi publikacjami na całym świecie, w których autorzy zastanawiali się o co tak naprawdę chodzi. Czy autorka miała na myśli wprowadzenie nowego prawa człowieka (human right, fundamental right), czy też wzmocnienie administracyjno-prawnej ochrony danych osobowych. Jeżeli chodzi o nowe human right, to jego podstawy są zaskakujące. Miało by ono powstać z „zapatrzenia" w prawno-karne zatarcie skazania. Prawo to jest rozumiane szeroko, nie tylko jak zniknięcie osoby z kartoteki skazanych, ale także jako zakaz nękania przez osoby trzecie wypominaniem „kryminalnej przeszłości". W prawie tym upatruje się szczególnej postaci prawa do prywatności. Amerykańscy komentatorzy zarzucili autorce „mgliste myślenie" (foggy thinking), zarzucając przy tym uderzenie w wolność wyrażania opinii. Problem polega na tym, że right to be forgotten nie byłoby wyłącznie prawem skierowanym przeciwko wyszukiwarkom internetowym ale także przeciwko wydawcom prasy codziennej i periodyków. Prawo to pozostawałoby w konflikcie z innym istotniejszym prawem człowieka – prawem do informacji i wolnością prasy.

Wolność słowa zagrożona

Prawo do bycia zapomnianym wprowadzono w kilku systemach krajowych, a w pewnym sensie zaistniało w orzecznictwie europejskim. W systemie włoskim prawo to skierowane jest także przeciwko przechowującym zdigitalizowane archiwalne wydania gazet i czasopism, bo jak wyjaśnił w jednym z orzeczeń trybunał kasacyjny w Mediolanie zawarte w nich informacje, chociażby prawdziwe i umieszczone zgodnie z prawem mogą zagrażać osobie, której dotyczą, z uwagi na możliwość kontekstualnego ich powiązania z nowościami dotyczącymi tej osoby. Z tych względów włoski sąd nakazuje dokonanie penetracji archiwów pod kątem utajnienia w nich danych osobowych, głównie nazwisk podmiotów, będących „bohaterami" informacji zawartych na łamach starych ale zdigitalizowanych wydań. Oto jak in cocncreto przedstawia się funkcjonowanie „diritto all'oblio". Podobne zalecenia wynikają z orzecznictwa strasburskiego. Tak rozumiane i realizowane prawo człowieka jest niczym innym jak permanentnym cenzurowaniem prasy.

Puszka Pandory i Lete

W jednej z licznych publikacji poświęconych Proposal, określono mające powstać „the right to be forgotten" jako puszkę Pandory. Nie jest to jedyne odniesienie do mitów greckich. W mitologicznych podziemiach, do których trafiała dusza po śmierci istniała ponoć Lete - rzeka zapomnienia. Kto napił się z niej wody, ten zapominał przeszłość. To mitologia, wytwór fantazji starożytnych Greków. I oto okazuje się, że pogoń za tymi fantazjami jest wciąż żywa w XXIw. By istniało „takie coś", skuteczne erga omnes, co powodowałoby zapomnienie przeszłości. Tym razem nie woda z podziemnej rzeki, ale prawo, którego realizacja ma spowodować to cudowne następstwo – taka „internetowa gumka", która tę przeszłość wymaże. Tęsknota ta obecna jest także w chrześcijaństwie, zarówno w odniesieniu do życia doczesnym (odpuszczenie grzechów), jak i przyszłym (apokaliptyczne „wybielenie szat..."). Ale okazuje się, że to ludziom mało, że to religijne przekreślenie przeszłości, mniej lub bardziej złej nie wystarcza. Od dawien dawna ludzi ogarnia niebezpieczna pogoń za tym, aby to, co może nastąpić w sprawach duchowych, a także kiedyś w innym świecie i „w życiu przyszłym" następowało także „tu i teraz". Do zapomnienia przeszłości ma dochodzić nie w Hadesie, ale w wirtualnym świecie, nie w życiu przyszłym, ale doczesnym. Taka pokusa jest niebezpieczna i może spowodować skutki odwrotne od zamierzonych, tak jak onegdaj pokusa wprowadzania powszechnej równości materialnej wszystkich ludzi, dzięki czemu na świecie miała zapanować powszechna szczęśliwość. Osiągany skutek był odwrotny od zamierzonego.

Czas pożegnania?

Nie inaczej byłoby po wprowadzeniu w życie, w świecie wirtualnym „ the right to be forgotten". Miast spodziewanej powszechnej szczęśliwości nastąpiłoby powszechne zniewolenie i panowanie totalitarnej zasady „kto zapanował nad przeszłością, ten panuje nad teraźniejszością i przyszłością. To się tylko tak niewinnie zaczyna, jak wymazywanie przez dziecko nieudanego rysunku na kartonie, a koniec może być tragiczny.

Po opinii Rzecznika generalny Jääskinena, wydanej na tle tylko konkretnej sprawy, a nie wobec złożonych przez Vivien Reding Proposal, pojawiły się głosy, że to już koniec z prawem do zapomnienia. Mieszają się one z jękiem zawodu z tego powodu, że „ nie mamy prawa do zapomnienia" i Google nie przegrają sprawy wniesionej przez pewnego Hiszpana i ta internetowa wyszukiwarka nie zostanie zmuszona do zastosowania w swojej działalności ewaporacji osób na ich własne życzenie. Ludzie, którzy są rozczarowani chyba nie wiedzą, co czynią. Od opinii Jääskinena istotniejsze jest stanowisko ENISA wobec Proposal Reding, negatywnie ją oceniające.

Osobiście wyrażam pogląd, że dobiega końca pewna przygoda pt. „the right to be forgotten" i nadszedł czas pożegnania z tym nieodpowiedzialnym projektem. Bo my jesteśmy odpowiedzialni za to, by nasze wnuki nie były skazane na życie w rzeczywistości a'la orwellowski „Rok 1984". Z tego powodu, czas się z Projektem Viviene Reding pożegnać. I to nie „do jutra" ale „na wieki wieków".

Jacek Kędzierski, adwokat z Łódzi

To przeczytajcie: „Nie orientował się w szczegółach, ale w ogólnych zarysach wiedział, co dzieje się w niewidzialnym labiryncie, do którego prowadzą rury pneumatyczne. Kiedy wszystkie poprawki, jakie należało wnieść do danego numeru gazety były już gotowe, numer kolacjonowano i drukowano ponownie, po czym wydanie oryginalne niszczono, a w archiwach umieszczano nowe. Ten proces wprowadzania ciągłych zmian odbywał się nie tylko w wypadku gazet, lecz także książek, czasopism, plakatów, ulotek, filmów, nagrań, rysunków, fotografii - każdego typu literatury i dokumentacji o jakimkolwiek znaczeniu politycznym lub ideologicznym. Z dnia na dzień i niemal z minuty na minutę uaktualniano przeszłość. Tak preparowana dokumentacja potwierdzała słuszność każdej partyjnej prognozy; pilnowano, by nie ostało się choć jedno zdanie sprzeczne z potrzebą chwili. Całą historię przemieniano w palimpsest, zeskrobywany i zapisywany tak często, jak to uważano za konieczne. Gdy już raz dokonano zmian, nie sposób było udowodnić, że nastąpiła najmniejsza falsyfikacja. Jedyne zadanie personelu największego działu Departamentu Archiwów, znacznie większego od działu Winstona, polegało na wynajdywaniu i usuwaniu wszystkich egzemplarzy książek, gazet i innych dokumentów, które należało podmienić i zniszczyć.

Pozostało 89% artykułu
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Sędziowie 13 grudnia, krótka refleksja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Zero sukcesów Adama Bodnara"
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Aktywni w pracy, zapominalscy w sprawach ZUS"
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Podatkowe łady i niełady. Bez katastrofy i bez komfortu"
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Prawne
Marcin J. Menkes: Ryzyka prawne transakcji ze spółkami strategicznymi