Wyliczyli więc, ilu cudzoziemców z UE przyjeżdża do Polski, ilu popełnia wykroczenia, ilu rejestrują fotoradary, z jaką prędkością jadą, a więc jakiej wysokości mandaty dostaną. I wyszło im, że rocznie zarobimy na tym 8 milionów polskich złotych...
Wyliczenia i kwoty znalazły się w uzasadnieniu do projektu ustawy, która ów system ma wprowadzić. Tyle że okazały się one tak dęte i wyssane z palca, że nawet łasy na pieniądze minister Jacek Rostowski zorientował się, iż coś jest nie tak.
Ta historyjka jest trochę śmieszna, a trochę żałosna, jednak pokazuje – zresztą nie po raz pierwszy – w jaki sposób w Polsce tworzone jest prawo. O profesjonalizmie i etyce urzędników tworzących takie projekty pisano już wiele. Skoro tych cech im brakuje, to może warto zapytać inaczej: czy odważyliby się tak absurdalne wyliczenia wpisywać do państwowych dokumentów, gdyby groziły im za to jakieś konsekwencje?
Poczucie bezkarności wśród urzędników jest tak wielkie, że do dokumentów wpisuje się cokolwiek. Pal licho, gdy dotyczy to opisywanej sprawy. Ale jeśli w podobny sposób robione są analizy dotyczące np. reformy OFE, zmian podatkowych, reformy służby zdrowia, to sprawa zaczyna się robić śmiertelnie poważna. Bo oto okazuje się, że decyzje o naszej rzeczywistości podejmują ludzie całkowicie nieodpowiedzialni. W dodatku ukryci pod nazwami urzędów, funkcji, setkami podpisów i pieczątek, które gwarantują im anonimowość.