Likwidacja małych sądów, nazywana czasem reformą, od samego początku budziła poważne wątpliwości. Minister sprawiedliwości, dokonując reorganizacji mapy sądownictwa, posłużył się, zgodnie z ustawą, rozporządzeniem. Teoretycznie nic wyjątkowego się nie wydarzyło. Już wcześniej tworzono i likwidowano sądy w podobnym trybie. Problem wziął się ze skali zjawiska.
Władza ministra
Czym innym jest likwidacja jednego sądu, a czym innym kilkudziesięciu. Wyjątek nie powinien stawać się regułą. Konsekwencją likwidacji sądu jest decyzja o przeniesieniu sędziego do nowej siedziby lub w stan spoczynku wbrew jego woli. Czym innym jest przeniesienie kilku sędziów, a czym innym – kilkuset.
W drugim przypadku ujawnia się niedostrzegane lub lekceważone wcześniej zagrożenie. Okazuje się bowiem, że ministrowi sprawiedliwości przysługuje ogromna władza nad losem poszczególnych przedstawicieli władzy sądowniczej. Niezawiśli, nieusuwalni, nieprzenaszalni sędziowie mogą być zaskakująco łatwo przeniesieni przez władzę wykonawczą. Wystarczy napisać rozporządzenie i zlikwidować sąd. Znalezienie obiektywnego uzasadnienia jest jedynie funkcją sprawności matematycznej.
Czym innym jest przeniesienie kilku sędziów, a czym innym – kilkuset
Łamigłówka
Kwestia uprawnień ministra sprawiedliwości została rozstrzygnięta wyrokiem TK z 27 marca 2013 r. (K 27/12). Trudno jednak przypuszczać, aby tak ukształtowane kompetencje egzekutywy nie prowadziły do sporów w przyszłości.