Tragiczna śmierć sześciu osób w wypadku drogowym w Kamieniu Pomorskim wywołała wielkie zbiorowe emocje. Rodzi się pytanie, co jako społeczeństwo uczynimy z tą tragedią. Czy zastanowimy się nad jej przyczynami, czy też po raz kolejny dokonamy mniejszej lub większej zmiany w prawie karnym i tym samym uspokoimy sumienia, że tym razem prawo na pewno zadziała i nic podobnego w przyszłości już się nie wydarzy.
W świetle komentarzy, reakcji polityków wydaje się bowiem oczywiste, że wszystkiemu winne jest złe prawo bądź złe stosowanie prawa. Przepisy są niewłaściwe skonstruowane, sądy orzekają zbyt niskie grzywny, za dużo kar w zawieszeniu, kary nie są należycie egzekwowane itp. Jednocześnie nastąpiła eksplozja pomysłów, jak to prawo uzdrowić, poczynając od zmiany przepisów, poprzez wytyczne dla prokuratorów, kończąc na szkoleniach sędziów. Policja zapowiada dodatkowe patrole drogowe, a NIK kontrolę bezpieczeństwa ruchu drogowego w Polsce.
Złudna wiara
Jedno jest w świetle dotychczasowych doniesień medialnych pewne: mamy jako społeczeństwo ogromną wiarę w sprawczą moc prawa karnego, w szczególności w jego wpływ na ludzkie zachowania. Ta wiara bierze się z łatwości ustanawiania prawa. Przygotowanie nowych przepisów nie kosztuje wiele wysiłku, jeszcze mniej – ich uchwalenie. Z politycznego punktu widzenia jest to postępowanie bardzo korzystne, gdyż stwarza wrażenie natychmiastowego rozwiązania problemu, choć, jak często doświadczenie pokazuje, jest to rozwiązanie pozorne. Trudno natomiast pogodzić się z faktem, że przyczyny tragedii w Kamieniu Pomorskim leżą także poza prawem karnym, które już dziś za spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym przewiduje bardzo daleko idące konsekwencje.
Jako obywatel tego kraju chciałbym jednak, by wypadek w Kamieniu Pomorskim stał się powodem do głębszej refleksji nad przynajmniej dwoma aspektami naszego życia społecznego, od dłuższego czasu nieobecnymi w dyskursie publicznym, a mianowicie naszym stosunkiem do prawa i roli alkoholu we współczesnej kulturze spędzania czasu wolnego.
Oba problemy, choć nie one jedynie, w jakimś stopniu przyczyniły się do tragedii. Pierwszy minister spraw wewnętrznych określił to jako „przyzwolenie społeczne" na jazdę pod wpływem alkoholu („Rz" z 2 stycznia 2014 r.). Ująłbym ten problem szerzej jako przyzwolenie społecznie na łamanie prawa, i nie chodzi tylko o prawo drogowe. Przykładów nie trzeba szukać daleko. Pozostając na gruncie prawa drogowego, wystarczy przywołać przykład kierowców, którzy nadal nagminnie ostrzegają się światłami przed stojącymi na drodze patrolami policji. A przecież te patrole kontrolują nie tylko prędkość pojazdu, lecz także trzeźwość kierowców.