Andrzej Jankowski o nowelizacji kodeksu karnego i procedury karnej

Rząd nie może jednego dnia myśleć o zmniejszeniu kolejki do zakładów karnych, a drugiego ograniczać stosowanie warunkowego zawieszenia kary.

Publikacja: 11.06.2014 03:00

Red

W Polsce nikt za batonik nie pójdzie siedzieć – jeszcze do niedawna powiedzenie to robiło karierę w publicystyce, w dyskusjach o prawie i sprawiedliwości. Można je było usłyszeć w telewizji, w radiu. Inaczej mówiąc, stało się ono synonimem czegoś, co nie może się przytrafić w racjonalnym świecie. Ale tak było do niedawna.

Kto zajumał mój batonik

Od kilku miesięcy prawnicy poszukują nowego kanonu, gdyż ten z batonikiem w tle jest już nieaktualny. Za kratki trafił mężczyzna, który zajumał ze sklepowej półki czekoladowy batonik. Nie wiem, jaka okazja uczyniła z niego złodzieja, być może ten nieszczęśnik oglądał za dużo telewizji i wziął sobie do serca reklamowe zawołanie: „Weź Snickersa, bo jak jesteś głodny, to stajesz się nerwowy". Ale szczegóły te pozostawmy dociekliwym policjantom i sędziom. Nie wiem, jak policja, ale sąd wykazał się w tej sprawie dużą dociekliwością tylko co do kary. Wymierzył amatorowi batoników grzywnę, a kiedy ten jej nie zapłacił, skrupulatnie zamienił złotówki na dni w więziennej celi.

Sąd był tak bardzo zajęty ustawowymi przelicznikami, że nie dostrzegł w tej sprawie kwestii zupełnie elementarnej – trzy lata wcześniej miłośnik wafelków został ubezwłasnowolniony przez sąd cywilny. Tak więc mężczyzna ten nigdy nie powinien trafić do zakładu karnego. Nie tylko dlatego, że miał ograniczoną, a może nawet wyłączoną, zdolność rozpoznania czynu i pokierowania swym postępowaniem w supermarkecie, ale także dlatego, że popełnił czyn, który społecznie nie był szkodliwy.

Miasteczko skazanych

Ale czekoladowy batonik za 99 gr obnażył nie tylko zanik wiedzy i sędziowskiej wrażliwości. Opisana sprawa odsłoniła jeszcze jeden przejaw beztroski panującej w wymiarze sprawiedliwości. Oto sąd jak gdyby nigdy nic pakuje do zakładu karnego osobę ubezwłasnowolnioną, nie biorąc pod uwagę faktu, że od kilku lat dzień w dzień 40 tys. skazanych z prawomocnymi wyrokami czeka na miejsce w kryminale. To jest liczba naprawdę szokująca. Kolejki ze sklepów przeniosły się teraz pod więzienia. I raczej nie stoją tam amatorzy czekoladowych batoników. Pod bramami gromadzi się rzesza mniej lub bardziej groźnych przestępców, którą można porównać do liczby mieszkańców tak dużych miast jak Sopot czy Świdnik. Ta liczba nie tylko podważa racjonalność orzekanych w Polsce kar, ale także bije w autorytet wymiaru sprawiedliwości, w autorytet państwa.

Ostatnio na alarm w tej ważnej sprawie uderzyła Komisja Kodyfikacyjna Prawa Karnego. To reprezentatywne gremium ekspertów działające przy ministrze sprawiedliwości przygotowało projekt nowelizacji kodeksu karnego i procedury karnej. Podstawowym założeniem tego dużego przedsięwzięcia legislacyjnego miało być „radykalne zmniejszenie liczby osób oczekujących na wykonanie prawomocnie orzeczonej kary pozbawienia wolności". Nowelizacja była gotowa już w listopadzie ub.r. Została złożona na ręce ministra sprawiedliwości, który przedłożył projekt pod obrady rządu.

Chrońmy kodeksy

Kiedy 8 maja, po posiedzeniu Rady Ministrów, rządowa wersja pakietu ustawy ujrzała wreszcie światło dzienne, członkowie Komisji Kodyfikacyjne z trudem mogli rozpoznać własny projekt. I nie chodzi nawet o to, że urzędnicy do autorskiego projektu dołożyli swoje trzy grosze, że wprowadzili do kodeksów mniejszą czy większa liczbę zmian. Za legislację w państwie odpowiada rząd i nikt nie chce ograniczać jego inicjatywy.

Nieszczęście polega na tym, że – jak ujęła to Komisja Kodyfikacyjna w oświadczeniu z 20 maja – projekt rządowy zawiera propozycje, które spowodują raczej wzrost liczby osób, wobec których sądy orzekać będą karę pozbawienia wolności, co może doprowadzić do pogłębienia kryzysu polityki karnej. Innymi słowy, rządowe zmiany w kodeksie karnym poszły dokładnie pod prąd tego, o czym mówiono na początku prac kodyfikacyjnych. Podkopały sens założeń, które tak mocno akcentowano, przystępując do nowelizacji kodeksów, i na które wszyscy się zgadzali.

Liczba skazanych czekających na wolną celę, zamiast maleć, zacznie teraz rosnąć jeszcze szybciej – prognozują członkowie Komisji Kodyfikacyjnej.

Wielokrotnie w tym miejscu postulowaliśmy wyłączenie kodeksów spod resortowej dominacji. Kodeksy zasługują na szczególną ochronę legislacyjną. To nie są zbiory przypadkowych paragrafów, które można popychać raz w lewo, raz prawo w zależności od tego, z której strony wieje wiatr. One mają tworzyć spójny, stabilny i racjonalny system, który pozbawiony jest sprzeczności i luk. Wystawianie kodeksów na intelektualną mizerię resortowych urzędników i polityczne zacietrzewienie posłów jest praktyką nieodpowiedzialną, prowadzącą do psucia prawa.

Jeszcze nie tak dawno szacunek polityków dla wkładu intelektualnego ekspertów prawnych był zupełnie inny. Międzywojenny kodeks karny z 1932 r. określano np. mianem kodeksu Makarewicza ze względu na duży wkład pracy prof. Juliusza Makarewicza w jego tworzenie. Zresztą wystarczy porównać zawartość przedwojennych Dzienników Ustaw z ustawami tworzonymi dzisiaj. W głowie się kręci od zachwytu nad językiem ustaw, które odeszły.

Ustawy godzące ogień z wodą

Nasze prawo cierpi na chroniczny brak jasnej i spójnej wizji celów, jakie koalicja rządząca chce osiągać za pomocą stanowionych przepisów. Przykład skazanych czekających pod bramami zakładów karnych na miejsce w celi jest tylko jednym z wielu. Nie można jednego dnia myśleć o zmniejszeniu kolejki do więzienia, a drugiego wprowadzać do kodeksu ograniczenia w stosowaniu warunkowego zawieszenia kary pozbawienia wolności. Nawet mistykom nie udało się pogodzić ognia z wodą, a jak tej sztuki chce dokonać współczesny ustawodawca?

Jak zawodne są to próby, pokazuje najlepiej przykład służby zdrowia. Czy można np. pogodzić Narodowy Fundusz Zdrowia z prywatyzacją i komercjalizacją szpitali? Procedury obowiązujące w NFZ nawiązują do systemu scentralizowanego, posługującego się typowymi narzędziami nakazowo-rozdzielczymi. Z drugiej strony mamy prywatyzację i komercjalizację placówek medycznych, a więc system, który potrzebuje rozwiązań prawnych charakterystycznych dla zarządzania zdecentralizowanego. Każdy z tych systemów wymaga odmiennej filozofii zarządzania. W systemie zdecentralizowanym dominują rozwiązania oparte na umowach cywilnoprawnych, na równości stron kontraktu. Ale takich rozwiązań nie toleruje system nakazowo-rozdzielczy.

Politycznie skołowani

Ani ustaw, ani tym bardziej kodeksów nie można sprowadzać do poręcznego narzędzia, służącego do uzyskiwania doraźnych korzyści politycznych. Jestem nawet skłonny uwierzyć, że zarówno rządowe służby legislacyjne, jak i spora część bardziej rozgarniętych posłów doskonale zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę. Z drugiej jednak strony ich polityczny instynkt jest już tak skołowany, że nawet jeśli chcą zrobić coś pożytecznego w prawie, to wychodzi im jak zawsze, czyli bez sensu.

Urzędnicy biorący się za tworzenie ustaw muszą zrozumieć jedno: nie wszystkie możliwe do osiągnięcia cele da się osiągnąć za pomocą norm prawnych. Wiara w magiczną moc prawa jest dobra w krainie baśni i czarów, ale nie na ścieżce legislacyjnej.

Autor jest publicystą prawnym

Opinie Prawne
Iwona Gębusia: Polsat i TVN – dostawcy usług medialnych czy strategicznych?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Mirosław Wróblewski: Ochrona prywatności i danych osobowych jako prawo człowieka
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Święczkowski nie zmieni TK, ale będzie bardziej subtelny niż Przyłębska
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Biznes umie liczyć, niech liczy na siebie
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Prawne
Michał Romanowski: Opcja zerowa wobec neosędziów to początek końca wartości