Samorządowcy do Senatu: decyzje posłów a życie zwykłych obywateli

To ludzie z terenu, którzy wiedzą, jak decyzje posłów przekładają się na życie zwykłych obywateli, powinni tworzyć drugą izbę parlamentu – uważa Jerzy Karwelis.

Publikacja: 11.06.2014 10:01

Red

Polska znajduje się w klinczu ustrojowym. Obecny jego układ konserwuje sam siebie. System finansowania partii politycznych, ordynacje wyborcze i pookrągłostołowy ustrój domknięty „ładem medialnym" bez inicjatywy, a nawet przyzwolenia jej beneficjentów stają się nie do ruszenia.

To zdaje się zamykać ustrojową drogę zmian. Z drugiej strony wypatrywanie pozaustrojowych możliwości kończy się czkawką pozasystemowych desperackich gestów elektoratu. Tak było z Samoobroną, w pewnym sensie również z Ruchem Palikota (mam na myśli jego elektorat), teraz kolej na Korwin-Mikkego. Można tym ruchom przypisać wszystko, ale nie to, że w jakikolwiek sposób przybliżyły się do naruszenia systemu, przeciwko któremu występowały.

Ci, którzy nie głosują (a jest i będzie ich coraz więcej), w zasadzie odrzucają system. Są bierni (lub do „zagospodarowania" w niewiadomej przyszłości). Jak więc z tego wyjść, skoro większości system nie pasuje, ale ta większość jest bierna?

Moim zdaniem jest szansa na rozpoczęcie takiego ruchu, na wyjście poza dylemat: trwać w formalinie albo alternatywnie wyczekiwać rewolucyjnych, pozaustrojowych zmian o nieznanym kierunku, źródle i dynamice. Wydaje się, że szansa ta leży w połączeniu uprawnień i usytuowania jednej z bardziej fasadowych instytucji ustrojowych – Senatu RP – z rezultatami jednego z najbardziej udanych elementów konstrukcji sfery publicznej – samorządu terytorialnego.

Izba refleksji ?i przeciąganych dyskusji

Odpowiedź na pytanie podstawowe – do czego służy Senat – zadane przypadkowemu rodakowi sprawia trudności. „Izba refleksji" to trochę za mało, by uzasadnić istnienie drugiej izby.

O istnieniu Senatu zadecydował Okrągły Stół, sprawę jego kształtu zaś ponoć przesądził wtedy Aleksander Kwaśniewski. Chodziło z grubsza o to, że strona solidarnościowa (tak się wtedy mówiło) grymasiła, że co z ich 35 proc. w Sejmie, jeśli i tak strona rządowa (też się tak wtedy mówiło) przegłosuje, co będzie chciała. Aleksander Kwaśniewski miał wtedy zaproponować wolne wybory do Senatu, z przyznaniem mu uprawnień odrzucania ustaw oraz ich poprawiania i zwracania Sejmowi (komuniści liczyli wtedy, że strona solidarnościowa nie ma szans nie tylko na 100 proc. w Senacie, ale nawet na 35 proc. w Sejmie, więc proponowane rozwiązanie szło w kierunku, by sobie po prostu dłużej pogadać w Sejmie i Senacie o sprawach w zasadzie przesądzonych). Gdy się popatrzy na taką okrągłostołową dynamikę ówczesnych decyzji, nie widać po żadnej ze stron jakichś głębszych przemyśleń co do roli Senatu w nowej Rzeczypospolitej. Po prostu taktyka, jak cały Okrągły Stół. I tak jest do dziś.

Ponieważ naród głosuje według sympatii politycznej do jednej z konkurujących ze sobą stron, powiela się w Senacie (w sposób pogłębiony przez ordynację jednomandatową) wybór polityczny do Sejmu. W ten sposób dla Senatu pozostaje już tylko rola do posprzątania po Sejmie, gdy koledzy z tej samej koalicji coś źle zrobią w Sejmie.

To w terenie dużo się dzieje

Wydaje mi się, że rolą Senatu powinno być odpartyjnione, pragmatyczne i w pewnym sensie odideologizowane recenzowanie i kontrolowanie poczynań rozpolitykowanego Sejmu, który w gorączce walki politycznej, jako wola większości albo zgniły kompromis, może wypuszczać (i wielokrotnie wypuszcza) szkodliwe gnioty prawne, które szkodzą Polsce i Polakom.

Uważam, że obecnie jedynym czynnikiem, który byłby to w stanie w miarę kontrolować, może być Senat złożony z samorządowców.

Dlaczego to samorząd ma według mnie takie kompetencje, by już dziś móc taką funkcje pełnić?

Powodów jest kilka. Po pierwsze samorząd obecnie jest tą sferą działalności publicznej, która w większym stopniu niż państwo kształtuje jakość naszego życia. To tu bije główne źródło inwestycji, planowania i rozwoju obecnej Polski. Proces ten jest dodatkowo wzmacniany przez regionalną perspektywę Unii Europejskiej. Kompetencje samorządowców w sferze publicznej są więc jak najbardziej potwierdzone przez rzeczywistość.

Po drugie samorząd w Polsce żyje pod ciągłą presją regulacji państwa, nie mając na nie żadnego wpływu, ponosząc zaś niejednokrotnie wszystkie konsekwencje tych regulacji. Zasada subsydiarności, czyli przekazywania do jak najniższego szczebla kompetencji, które mogą być na tym szczeblu zrealizowane, została w Polsce zreinterpretowana w sposób dialektyczny. Niewygodne i uciążliwe zadania państwo z chęcią oddaje samorządom, „zaoszczędzając" przy okazji pieniądze na ich realizację. W ten sposób w przypadku niedoróbki, spowodowanej często przecież niedofinansowaniem działania, państwo zawsze może wskazać na samorząd jako winnego. Samorządowcy znają te sztuczki, więc w nowej sytuacji takie pomysły musiałyby przejść przez „ich" Senat, co spowodowałoby urealnienie działań i decyzji. Po trzecie wreszcie samorządowcy są w stanie bardzo szybko ocenić finansowe oraz społeczne koszty i pożytki aktów prawnych oraz decyzji rządowych. Robią to codziennie, otwierając Dziennik Ustaw. Takie zsumowane kompetencje przydałyby się Senatowi, by mógł pełnić funkcje,  których obecnie nie realizuje parlament w komisjach i rząd w uzgodnieniach międzyresortowych.

Wielowymiarowe efekty

Istnienie izby samorządowej miałoby wielowymiarowe, pozytywne efekty. Pozwoliłoby scalić samorząd w jednorodnej strukturze korporacji. Dałoby głos nadający znaczenia oraz zrozumienia działaniom i randze samorządu, głos obecnie niesłyszalny w polifonii mediów lokalnych.

Dzięki temu samorząd bardziej by się odpolitycznił, skończyłoby się antyszambrowanie po partiach, by coś w Warszawie załatwić. W obecnej sytuacji politycznej istnienie Senatu w formie izby samorządowej rozcementowałoby scenę polityczną, której obecny stan prowadzi do bezruchu osłabiającego państwo.

Brak poważnego, systemowego recenzowania wątpliwych efektów pracy parlamentu i rządu demoralizuje przecież wszystkich graczy partyjnych. Obniża również paradoksalnie jakość pracy opozycji. Izba samorządowa miałaby także wpływ na zwiększenie się realnego udziału obywateli w demokracji. Perspektywa wyboru do Warszawy znanego z twarzy i nazwiska samorządowca o sprawdzonych, znanych i pragmatycznych kompetencjach to coś innego niż dowiadywanie się przy urnie, kogo wybrała ulubiona partia. W końcu więc w długofalowej perspektywie izba samorządowa byłaby przede wszystkim ugruntowaniem i rozwinięciem ważnego elementu ładu republikańskiego.

Nie brak wątpliwości

Pojawia się pytanie, czy takiej izby nie rozsadzą regionalne partykularyzmy. Nie wydaje mi się, by było tu większe niebezpieczeństwo niż obecnie. Posłowie i senatorowie, głównie w kampanii, ale i w czasie kadencji, umizgują się do swego lokalnego elektoratu, że będą reprezentować ich lokalne (rzadziej – branżowe) interesy. Nie ma to jednak większego przełożenia na działalność danego organu.

Druga antyteza do pomysłu to ta, którą podał Piotr Semka: samorząd nie okazał się polityczną rezerwą polskiej polityki. Teza jest chybiona, bo samorząd (do tej pory) tego nie chciał. Własnej inicjatywy za bardzo się bał, bo zadarłby z upolitycznieniem partyjnych marszałków, którzy trzymają przecież rękę na pieniądzach dla samorządów. Z tego samego powodu nie wchodzi też nigdy w konszachty z opozycją, którą zawsze podejrzewał (najsłuszniej) o przedmiotowe traktowanie. W samorządzie jest moim zdaniem duży potencjał, i to wbrew wyolbrzymianym wewnętrznym różnicom politycznym. Politycznie samorządowcy w sumie dzielą się na tych z koalicji rządzącej w kraju i w województwie oraz na wszystkich innych.

Kolejna wątpliwość: to już było i nie wyszło, pomyślą ci, którzy pamiętają inicjatywę Rafała Dutkiewicza Obywatele do Senatu. Ale to nie była reprezentacja samorządowców, raczej obywateli (w tym celebrytów – celebryta to też obywatel), bez klarownego programu, na przykład: z pozycji samorządowych idziemy po Senat. Znakiem tego, jak i utraconej wtedy szansy potencjału, było to, że jedynym, który przeszedł do Senatu z tej formacji, był właśnie samorządowiec – Jarosław Obremski (tu też kłania się paradoks ordynacji jednomandatowej: gdyby ruch Obywatele do Senatu był ruchem Obywatele do Sejmu i startował do niego według ordynacji proporcjonalnej – ludzie Dutkiewicza osiągnęliby wynik na poziomie Ruchu Palikota, zresztą jego kosztem).

Zmienić system, ?grając według jego reguł

Przekształcenie Senatu w izbę samorządową to nie teoretyczna konstrukcja. Opisany proces można skutecznie przeprowadzić, nawet wbrew ewentualnemu oporowi beneficjentów zabetonowanej sceny.

Samorząd powinien się zdobyć na wyłonienie własnej jednolitej reprezentacji na poziomie ogólnokrajowym, ponad podziałami korporacyjnymi. Obudować ten organ ciałami eksperckimi i zachowywać się jak przyszły Senat w formie izby samorządowej. To znaczy zbierać się, debatować i głosować, a przede wszystkim recenzować z pozycji odideologizowanej pragmatyki posunięcia i decyzje parlamentu oraz rządu. Oceniać to wszystko z perspektywy sumy „małych ojczyzn", czyli jak to się wszystko przekłada na życie konkretnych obywateli w konkretnych lokalizacjach. Będzie to zrozumiałe i klarowne dla wszystkich odbiorców. Będzie też bardziej interesujące dla mediów zarówno na poziomie lokalnym, jak i centralnym. W ten sposób można zbudować kapitał i polityczną markę dla nowego podmiotu na scenie politycznej. A wtedy – po zwycięstwie, rzecz jasna – można już niewirtualnie kontynuować swoją pracę w Senacie, mając doświadczenia i dorobek z czasów izby jako wirtualnego Senatu. Następnym krokiem byłoby już tylko zalegalizowanie na stałe w ordynacji wyborczej „samorządowości" Senatu (wariantów takich rozwiązań jest sporo).

Czego jeszcze potrzeba

Problemem jest jednak rozdrobnienie samorządu. Zalani bieżącą pracą, samopodzieleni na korporacje, nie są w stanie nie tylko dynamicznie przeprowadzać inicjatyw swego sektora, ale nierzadko wyłonić swojej reprezentacji.

Oczywiście jak wszędzie są też w samorządzie nawzajem znoszące się ambicje. Niweluje je jednak pragmatyzm, ciągłe wracanie do rzeczywistości formułowania, a właściwie priorytetowania zadań w zmieniającym się otoczeniu regulacyjnym i budżetowym.

Kluczową kwestią jest więc wola i przywództwo. Widzę kilka postaci nadających się do animacji tego ruchu, ale boję się, że zamiast wybrać się w długi marsz, zadowolą się zgniłymi kompromisami partyjnymi w lokalnym wydaniu, by polityczny marszałek województwa otworzył mieszek z pieniędzmi z Brukseli.

Puzzle gmin i powiatów

Gdy się patrzy na mapę Polski, można widzieć tylko obrys granic. Ja zawsze widzę puzzle gmin i powiatów, które szczelnie wypełniają kształt. Państwo trzyma te puzzle w całości, jest najważniejszą warstwą w takiej mapie, ale nie jedyną. W końcu, nawet najbardziej mobilni, żyjemy w którymś z puzzli. Dobrze by było, gdyby ustrój naszego kraju uwzględniał sumę tych lokalnych punktów widzenia. Bo najbardziej nawet ogólne regulacje i decyzje mają swoje efekty tam, na dole. Właściwie tu, w naszych małych ojczyznach.

CV

Autor jest współzałożycielem Ogólnopolskiego Kongresu Regionów w Świdnicy

Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Sędziowie 13 grudnia, krótka refleksja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Zero sukcesów Adama Bodnara"
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Aktywni w pracy, zapominalscy w sprawach ZUS"
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Podatkowe łady i niełady. Bez katastrofy i bez komfortu"
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Prawne
Marcin J. Menkes: Ryzyka prawne transakcji ze spółkami strategicznymi