Reklama

Edward Rzepka - obrońca PRL o walce o wolność

Prokurator wziął mnie na spacer i powiedział, że wypuści chłopaka, że ma dość tego systemu i wyjeżdża za granicę.

Publikacja: 18.06.2014 03:00

Edward Rzepka

Edward Rzepka

Foto: Fotorzepa, MICHAL WALCZAK MICHAL WALCZAK

Jak sędziowie zachowywali się podczas procesów politycznych w PRL?

Bardzo różnie. Pamiętam sędziego wojskowego, który orzekał w procesie o rozlepianie ulotek w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. Zdecydował o uniewinnieniu. Uznał bowiem, że nie można przypisać sprawcy złamania prawa stanu wojennego, ?bo ogłoszenie było w nocy i on jeszcze o nowym prawie nie musiał wiedzieć.

Nie miał kłopotów?

Wyleciał z tego sądu. Inny przykład pozytywnej postawy sędziego – sprawa robotnika z małej miejscowości. Zgodnie z obowiązującym wtedy prawem, jeśli ktoś miał gospodarstwo rolne, to nie mógł pobierać kartek na żywność. Ten robotnik, ojciec ośmiorga dzieci, zapomniał jednak, ?że gospodarstwo, którym zajmował się jego brat, jest zapisane na niego. Groziły mu ?trzy lata więzienia. Zgodnie z prawem stanu wojennego nie można było orzec tej kary w zawieszeniu. Sędzia urządził taką nieformalną naradę, żeby znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. Ostatecznie uzgodniono, że to ławnicy przegłosują sędziego. Zapadł wyrok w zawieszeniu. ?Było to niezgodne z prawem stanu wojennego, ale przecież ławnicy nie musieli tak dokładnie znać przepisów.

Ale wspominał pan też o mniej chlubnych postępkach.

Reklama
Reklama

Pamiętam sędziego, który orzekał w sprawie dotyczącej posiadania nielegalnej literatury. W tym wypadku chodziło o publikację Mariana Kukiela o 1920 r. Wysłałem do wszystkich bibliotek uniwersyteckich pytanie, czy mają ją w swoich zbiorach. Okazało się, że jest ?we wszystkich. Bibliotekarze z dużym zaangażowaniem udzielali nam tych informacji. Przedstawiłem je sędziemu i pytałem, jak można skazać kogoś ?za posiadanie książek, które są powszechnie dostępne. Sędzia jednak strasznie się wił, widać było, że nie wie, jak wybrnąć z tej sytuacji. Na pomoc przyszła mu amnestia ?– nie musiał ogłaszać orzeczenia.

Dowiedzieliśmy się, że ordynator, mimo ciężkiego stanu pacjenta, zgodził się na zabranie go do miejsca internowania. Podstawiliśmy samochód pod boczne wejście i wywieźliśmy go do innego województwa.

Czy wobec tak restrykcyjnego prawa można było próbować coś wywalczyć tradycyjną, adwokacką robotą?

Bardzo rzadko. Ta sprawa z bibliotekami była takim wyjątkiem. Zazwyczaj pomagaliśmy w kontakcie z rodziną, wynosiliśmy listy. Dziś w życiu bym sobie ?na to nie pozwolił. Ale my wtedy byliśmy przede wszystkim działaczami opozycji.

Jaki był dla pana najtrudniejszy moment z tego okresu?

Pamiętam, jak broniłem młodego chłopaka, który miał poważną chorobę – niedokrwienie ręki. Był oskarżony o roznoszenie ulotek. Sędzia przystał na umieszczenie go w szpitalu. Dowiedzieliśmy się jednak, że ordynator, mimo jego ciężkiego stanu, zgodził się na zabranie go do miejsca internowania. Wtedy postawiliśmy samochód pod boczne wejście i wywieźliśmy chłopaka do innego województwa.

Reklama
Reklama

I to przeszło?

My nie dostaliśmy oficjalnej informacji o tym, że chcą go zatrzymać. Oficjalnie nic więc nie można było nam zarzucić. Sędzia pytał oczywiście na rozprawie, gdzie jest mój klient. A ja upierałem się, że nie wiem. Sędzia oficjalnie się oburzył – że poszedł chłopakowi na rękę, a ten uciekł. Ale powiedział to tylko ze względu na esbeków, którzy go obserwowali. A kiedy później spotkaliśmy się na korytarzu, złapał mnie ?za ramię i porozumiewawczo mrugnął.

Często udawało się tak kogoś uratować?

Takie szczęście mieliśmy rzadko. ?Ale jedną sprawę, z Częstochowy, zapamiętałem jako proces cudów. Mój klient szedł w pielgrzymce na Jasną Górę ?ze znaczkiem „Solidarności" w klapie. Tak to się wtedy objawiała ludzka odwaga. Oczywiście, była to czysta prowokacja. Złapali go w Częstochowie. Wyrwał się funkcjonariuszom milicji i uciekł z pomieszczenia, w którym był przesłuchiwany. Uciekał w porwanej koszuli aleją Najświętszej Maryi Panny. Tam go jednak dorwali i spałowali. Oskarżono go potem o pobicie milicjantów. Moją największą troską było wtedy to, by się nie wydało, że był kiedyś czynnym bokserem.

Czyli jednak trochę ich poturbował?

Udało mu się wyrwać, uciec i dość długo bronić. Tak więc siłę na pewno miał. ?Ale oczywiście oskarżenie o pobicie milicjantów było perfidią. Złożyłem rutynowy wniosek o zwolnienie z aresztu. Młody prokurator wziął mnie na spacer i powiedział, że wypuści tego chłopaka, ?że ma dość tego systemu i wyjeżdża za granicę. To był pierwszy cud.

Reklama
Reklama

Kolejny – gdy ten mój klient poszedł się pomodlić do klasztoru jasnogórskiego, obok niego klęczał jeden z tych funkcjonariuszy. Poszli się przejść, rozmawiali. Okazało się, ?że rodzice tego młodego milicjanta mają gospodarstwo rolne, na którym on w każdej chwili może rozpocząć pracę. Mój klient zaczął mu klarować, żeby to wszystko rzucił. I ten milicjant zeznał w sądzie, że to nieprawda z tym pobiciem mundurowych, że to właśnie oni bili chłopaka.

A trzeci cud to orzeczenie sędzi, która miała do tego mojego klienta wyraźnie matczyny stosunek. Uniewinniła go.

Podsumowując – zdarzali się różni funkcjonariusze i różni sędziowie. ?Tacy, którzy zachowywali się naprawdę ?po ludzku – również.

W latach 80. współpracował z opozycją demokratyczną, broniąc oskarżonych w licznych procesach politycznych.

Opinie Prawne
Marek Kobylański: KSeF, czyli świat nie kończy się na Ministerstwie Finansów
Opinie Prawne
Katarzyna Szymielewicz: Kto obroni wolność słowa w sieci?
Opinie Prawne
Katarzyna Wójcik: Plasterek na ranę czy prawdziwy lek?
Opinie Prawne
Piotr Haiduk, Aleksandra Cyniak: Teoria salda czy „teoria półtorej kondykcji”?
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Dwa lata rządu, czyli zawiedzione nadzieje
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama