Będzie to jednak wpływ polityczny, wynikający z faktu, że jest przyszłym prezydentem Rzeczypospolitej, który uzyskał mandat od suwerena – Narodu.
Formalna zmiana na stanowisku nastąpi 6 sierpnia br., gdyż jest to ostatni dzień pięcioletniej kadencji prezydenta, rozpoczętej 5 sierpnia 2010 r. Zgodnie z Regulaminem Zgromadzenia Narodowego, które zwołuje marszałek Sejmu, ma się ono obyć tego właśnie dnia. Nie ma znaczenia ilu posłów i senatorów pojawi się: konstytucja nie zostawia wątpliwości: wybrany prezydent obejmuje urząd „po" złożeniu przysięgi. A zatem przysięgę zaczyna składać prezydent-elekt, a gdy dochodzi do słów „Tak mi dopomóż Bóg", które może dodać, jest już prezydentem RP.
Dotychczasowy prezydent RP, który przegrał wybory, nie jest formalnie prawnie ograniczony w swoich działaniach, dopóki nie upłynie jego kadencja. Inna rzecz, że musi mieć świadomość utraty mandatu społecznego, co może – i zapewne powinno - wpływać na ograniczenie jego politycznej aktywności zgadzają się co do tego konstytucjonaliści.
- Wynika to zwłaszcza z art. 126 ust. 2 konstytucji, który mówi, że prezydent jest najwyższym przedstawicielem RP i gwarantem ciągłości władzy publicznej - wskazuje dr. Ryszard Piotrowskie, znany konstytucjonalista. - To gwarantowanie ciągłości władzy oznacza, że nie powinien podejmować, formalnie dozwolonych mu decyzji, ale sprzecznych z programem i wolą przyszłego prezydenta. Nie może utrudniać mu wykonywania obowiązków.
Nowy prezydent w tym czasie nie ma formalnych uprawnień, ale ma siłę swojego zwycięstwa i poparcia narodu.