Dyskutując nad koniecznymi zmianami przepisów prawnych, bardzo wielu autorów (również na tych łamach) podaje często słuszne i trafne koncepcje. Jest to jak najbardziej potrzebne: wiele przepisów wymaga znaczących korekt. Niestety, w wielu przypadkach nawet najlepsze pomysły ulegają zepsuciu na etapie ich wdrażania, a konkretnie – formułowania konkretnych przepisów.
Gdybyśmy byli złośliwi, to przy lekturze wielu przepisów moglibyśmy dokładnie wskazać, jak ustawodawca toczy nierówną batalię z językiem polskim. To chyba jedna z głównych wad polskiego ustawodawstwa. Przepisy formułowane są niechlujnie, nieprecyzyjnie. Nawet bez pogłębionej analizy można w nich znaleźć przykłady elementarnych błędów logicznych i stylistycznych. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że tworzenie nowych przepisów nie jest łatwe. Ale podobnie jak przy tworzeniu umów czy aktów prawa miejscowego ich autorzy biorą pełną odpowiedzialność za ich treść i jakość. Za to są rozliczani, oceniani i za to również – napiszmy wprost – dostają wynagrodzenie. Nie jest to błaha zabawa, tylko tworzenie prawa obowiązującego miliony obywateli. Dlatego jako adresaci tych norm mamy prawo oczekiwać, aby przepisy były napisane w sposób w pełni precyzyjny. Jasne, że na etapie ich przygotowywania nie da się przewidzieć wszystkich problemów. Ale trzeba przynajmniej próbować.
Niekonsekwencja
Aby nie być gołosłownym, mogę podać kilka przypadków niechlujności ustawodawcy ze „swojej działki", czyli planowania przestrzennego i ochrony przyrody. Nie oznacza to, że tylko tutaj są popełniane błędy. Można je zauważyć przy każdym innym zakresie tematycznym. Zwróćmy jednak uwagę chociażby na głośną ostatnio i długo dyskutowaną tzw. ustawę krajobrazową. Zapewne zawiera ona sporo ciekawych pomysłów, ale... problem tkwi w szczegółach. Na przykład kluczowa dla całej regulacji definicja reklamy (wprowadzona do ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym). Rozumie się ją tam jako „upowszechnianie w jakiejkolwiek wizualnej formie informacji promującej osoby, przedsiębiorstwa, towary, usługi, przedsięwzięcia lub ruchy społeczne". Cóż, machnijmy nawet ręką na to, że rzeczownik jest definiowany jako czasownik. Ale zaraz potem ustawodawca definiuje urządzenie reklamowe jako „przedmiot materialny przeznaczony lub służący ekspozycji reklamy...". Czyli zaraz po zdefiniowaniu reklamy ustawodawcy zapomniało się o tym, jak ją zdefiniował, i wraca do utartego rozumienia tego pojęcia. No bo przedmiotem ekspozycji może być przecież tylko „reklama" rozumiana jako przedmiot materialny. Nikt mi nie wmówi tego, że takiej niekonsekwencji nie dało się nie przeoczyć.
Brak spójności
Inny przykład. Od kilku lat poważnym problemem orzeczniczym było to, na jakiej podstawie można lokalizować wielkopowierzchniowe obiekty handlowe. Ustawodawcy nie śpieszyło się z rozwiązaniem tej kwestii, ale w końcu, po długich miesiącach udało się: mamy ustawę zmieniającą ustawę o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, zgodnie z którą jedyną podstawą dla dopuszczenia takich obiektów jest plan miejscowy. Bardzo dobrze, tylko jak sformułowano niektóre nowe przepisy? Drobna próbka: „Plan miejscowy przewidujący lokalizację obiektu handlowego, o którym mowa w art. 10 ust. 3a, sporządza się dla terenu położonego na obszarze obejmującym co najmniej obszar, na którym powinny nastąpić zmiany w strukturze funkcjonalno-przestrzennej, w wyniku realizacji tego obiektu". Czyli plan miejscowy sporządza się na „obszarze obejmującym co najmniej obszar", Przepraszam, ale chyba niektóre przedszkolaki sformułowałyby to lepiej.
Kolejny problem to brak spójności między różnymi ustawami. Przykładowo, pisząc – powiązane przecież ze sobą – ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym oraz o ochronie przyrody, nie zwraca się uwagi na to, że dla obu przypadków powinna być spójna perspektywa. Zobaczmy na przykład art. 45 ustawy o ochronie przyrody. Zawiera on możliwe do wprowadzenia zakazy względem między innymi pomników przyrody czy użytków ekologicznych. Wśród nich można znaleźć zakaz „zmiany sposobu użytkowania ziemi". Znów można zapytać, jakież to „użytkowanie" ustawodawca ma na myśli?