Piotr Iwicki: Nic o nas bez nas

Po co iść na wybory samorządowe 7 kwietnia? Obywatel ma realny wpływ na to, co dzieje się w jego wspólnocie między wyborami. Prawo daje mieszkańcom szereg uprawnień do udziału w rządzeniu gminą, miastem czy powiatem. Chodzi np. o referendum, budżet obywatelski lub współpracę z organizacjami pozarządowymi.

Publikacja: 04.04.2024 07:53

Piotr Iwicki: Nic o nas bez nas

Foto: Adobe Stock

Choć przywołane w tytule słowa cofają nas do roku 1505, a odnoszą się do konstytucji sejmowej ograniczającej kompetencje prawodawcze króla, to po ponad połowie milenium idealnie opisują to, co może dziać się na linii obywatel – rządzenie na poziomie samorządu terytorialnego.

Przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że na poziomie wyborów parlamentarnych, tych, które przekładają się na kształt rządu i administracji państwowej, nasza sprawczość w zasadzie kończy się z chwilą wrzucenia karty do głosowania do wyborczej urny. W praktyce na kolejne cztery lata (jeśli trzymać się ustawowych terminów) mamy spokój, niewiele możemy zrobić. Inaczej sprawa ma się w wypadku samorządu lokalnego, tu możliwości jest więcej. Ba! Obywatel ma realny wpływ na to, co dzieje się w jego wspólnocie między wyborami. Ma, o ile tylko chce w tym akcie uczestniczyć.

Błędne przekonanie o potrzebie głosowania w wyborach samorządowych

7 kwietnia zagłosujemy na wójtów, burmistrzów, prezydentów miast, wybierzemy radnych gminnych, miejskich, powiatowych, zdecydujemy, kto zasiądzie w sejmikach województw. Przypomnijmy, że dwie ostatnie grupy wybranych wyłonią ze swojego grona władzę wykonawczą – zarządy, na czele których stać będą (odpowiednio) starosta powiatu i marszałek województwa. I tu panuje przekonanie, a przynajmniej większość obywateli tak sądzi, że ich rola w kształtowaniu władz się kończy. A prawda jest diametralnie inna, bo prawo daje mieszkańcom szereg uprawnień do udziału w rządzeniu gminą, miastem, powiatem. Mowa – przykładowo – o referendum lokalnym umożliwiającym odwołanie organu stanowiącego i wykonawczego, wówczas gdy nasza ocena stylu i efektów sprawowania władzy jest negatywna.

Czy to przysłowiowy bat na rządzących? Nie wchodząc w proceduralne zawiłości (konieczność poparcia stosowną liczbą podpisów inicjujących taką procedurę wniosków), to faktycznie istnieje możliwość pokazania czerwonej kartki radzie bądź wójtowi, prezydentowi lub burmistrzowi. Oczywiście, taka sytuacja mnoży inne problemy, jak choćby konieczność osiągnięcia należytej frekwencji w czasie referendum, ale mimo wszystko niezadowoleni wyborcy mają narzędzie, aby pokazać swoim włodarzom dezaprobatę. Fakt, że takie referendum to często akt polityczny, wiadomo bowiem, że opozycja lepiej zwiera szeregi, by okazać niezadowolenie (podobnie jak osoby, które utraciły w ostatnich wyborach władzę). Ale bywa, że jest ono owocem dobrego drzewa. Warto zauważyć, że wbrew obiegowym opiniom referenda są skuteczne, nawet w dużych miastach, jak choćby w wypadu Częstochowy (2009 r.) czy Łodzi (2010 r.).

Znamienny może być też przykład Sopotu (2009 r.), kiedy to właśnie poprzez referendum „obroniono” dobrego prezydenta miasta. Obywatele zademonstrowali w ten sposób brak poparcia dla inicjatywy zmierzającej do odwołania, a ściślej 8037 mieszkańców Sopotu zagłosowało za tym, aby Jacek Karnowski nadal pełnił funkcję prezydenta miasta (przeciwnego zdania były 4892 osoby). O ile w takich wypadach (referendum w sprawie odwołania prezydenta miasta, wójta czy burmistrza) zazwyczaj stosowana jest strategia obniżenia wymaganej frekwencji (wówczas referendum nie ma charakteru wiążącego), o tyle Jacek Karnowski poprzez referendum i zachęcanie do udziału w nim pokazał, jak mocną ma pozycję. Wzmocnił swój mandat.

Czytaj więcej

Jakie obowiązki związane z wyborami spoczywają na gminach

Ważne narzędzia w rękach obywateli

Znamienne, że kiedy mówimy o referendum w kontekście samorządu terytorialnego, to nieuchronnie wpływamy na rafę walki politycznej. A przecież referendum to narzędzie, które – umiejętnie wykorzystywane – może być trudną do przecenienia pomocą dla władz (wykonawczych i stanowiących) w wielu kluczowych dla gmin sprawach. Łatwo sobie wyobrazić instytucję „dnia referendalnego”, kiedy to raz w roku (lub rzadziej) mieszkańcy opiniowaliby ważne dla lokalnej społeczności kwestie. Paradoksalnie – pozbawione elementu wymogu frekwencyjnego minimum czyniącego je wiążącym – stałoby się papierkiem lakmusowym mierzącym poparcie lub dezaprobatę dla tego czy innego pomysłu. Byłby to ważny element partycypacji obywatelskiej w codziennym zarządzaniu gminą, taka „ankieta”, tylko że odrobinę bardziej poważna, sformalizowana. Byłby, jeśli tylko mieszkańcy chcieliby taką instytucję wraz z władzami powołać.

Ale i bez tego nie są pozbawieni narzędzi. Mowa o instytucji obywatelskiego projektu uchwały. Samorządy mogą określić zasady, na jakich taka procedura się odbywa, w szczególności liczbę podpisów poparcia dla wspomnianej uchwały. Potem czeka nas już normalna droga, jak w przypadku każdej uchwały podejmowanej przez organ stanowiący. Oczywiście, jeśli ścieżka legislacyjna jest skrupulatnie doprecyzowana, a taki obywatelski projekt nie wyląduje w… zamrażarce. Prawda, że skądś to dobrze znamy?

W ten sposób obywatele aktywnie mogą uczestniczyć w tworzeniu prawa lokalnego. Jeśli uzupełnimy to o wnioski, które mieszkańcy mogą składać do władz, nie zapominając o instytucji dezyderatów czy opinii, to widzimy, że mogą mieć realny wpływ na kierunki działania władz lokalnych. A przypomnijmy, że chociażby wnioski składane w procedurze tworzenia planów zagospodarowania przestrzennego to najbardziej jaskrawy przykład wpływania obywatela na prawo lokalne, dodatkowo wzmocniony ścieżką sądową, gdzie w trybie administracyjnym każdy może dochodzić swoich racji.

Jednostki pomocnicze w samorządzie

Przez wiele dekad piętą achillesową w naszym kraju było szukanie form reprezentacji, stowarzyszanie się, gromadzenie w rozmaitych grupach posiadających spisane zasady i cele funkcjonowania (np. statuty). O ile myśląc o gminie czy mieście, świetnie rozumiemy rolę rady i wójta/burmistrza/prezydenta, o tyle przecież są jeszcze jednostki pomocnicze gminy, sublokalne struktury administracyjne (nieposiadające osobowości prawnej), które obejmują część mieszkańców. Mogą to być sołectwa, dzielnice i osiedla. Tworzy je się w drodze uchwał rad gminy, ważnym elementem są tu konsultacje społeczne z mieszkańcami.

Warto zauważyć, że takie tworzenie jednostek pomocniczych często jest inicjatywą mieszkańców. Od tego tylko krok do wyposażenia takiej jednostki we własne środki finansowe (np. fundusz sołecki), o którego wykorzystaniu (cel) decyduje właśnie społeczność takiej jednostki pomocniczej. Inną bezpośrednią formą oddziaływania na skierowanie środków budżetowych na konkretne zadania, na które bezpośredni wpływ mają mieszkańcy, jest powołanie instytucji budżetu obywatelskiego. I tu trzeba zauważyć, że mechanizm tworzenia takiego budżetu jest wprost uzależniony od woli i pryncypiów radnych. Dlatego jak bumerang powraca kwestia konieczności świadomego wyboru tychże radnych. Ot, to nie jest konkurs piękności, plebiscyt na piękne billboardy, bannery czy ulotki. To powinien być „konkurs” na wiarygodność, kompetencję, determinację i skuteczność. Powinien. Jak widać, kluczowy tu jest element wyboru właściwej osoby do organu stanowiącego (uchwałodawczego). Jeśli uczynimy to dobrze, będziemy mogli wybierać to, co ma zostać zrobione w naszym rejonie, otrzymać na to środki i ostatecznie doprowadzić do realizacji. Nie kryję, to świetny element do promocji, ale i weryfikacji dobrej władzy, bowiem błyskawicznie widzimy, czy jest skuteczna, czy słucha obywateli. Elementem takiego działania jest głosowanie, ustawienie hierarchii ważności propozycji do budżetu obywatelskiego poprzez oddanie głosu na ten czy inny pomysł. A czyż nie jest to fundament demokracji?

Partycypacja społeczna

Ten zwrot robi ostatnio prawdziwą furorę, choć warto odwołać się do definicji, która mówi, że partycypacja obywatelska (społeczna) to zespół działań i metod uczestnictwa obywateli w określaniu i rozwiązywaniu własnych problemów. To przyznanie określonym podmiotom prawa do wzięcia udziału w procesie decyzyjnym dotyczącym danej społeczności, a to umożliwia obywatelom społeczności podjęcie konkretnych działań oraz akcji na podstawie zapisów stosownych aktów prawnych. Partycypacja społeczna to nic innego jak aktywny udział danej społeczności, a przekłada się to najczęściej na zaangażowania obywateli w zarządzanie i udział w procesach decyzyjnych.

Tu dotykamy również innej, „modnej” od kilku lat kwestii, czyli udziału organizacji pozarządowych w naszej codzienności. Warto zauważyć, że samorząd lokalny winien współpracować z takimi orga- nizacjami, popularnie nazywanymi NGO-sami (od non-governmental organization). Tutaj liczy się inicjatywa oddolna, połączenie grupy ludzi tą samą ideą czy ich zbiorem, a wszystko zbudowane jest na fundamencie pasji, determinacji i troski o dobro wspólne. W dobrze funkcjonujących gminach i miastach lokalne władze oddają część swoich zadań w ręce właśnie takich organizacji (np. stowarzyszeń, fundacji, związków). Najczęściej ogłaszają konkursy na konkretne zadania (np. wypoczynek wakacyjny dla dzieci z gminy, zajęcia sportowe, organizację uroczystości, pikników, inicjatywy kulturalne itp.). Co więcej, lokalne stowarzyszenia nie muszą czekać na takie zlecenia, ot konkursy dotyczące tej czy innej sfery życia, ale mają prawo do ich inicjowania. Wszak lokalne władze nie są alfami i omegami, nie muszą znać wszystkich oczekiwań swojej społeczności.

I tu ponownie kłania się kwestia otwartości władz lokalnych na takie akcje, a od tego tylko krok do hasła: wybierz świadomie i rozsądnie. Jest pomysł, jest możliwość jego realizacji, stąd ważne, by wybrać do rady i na wójta/burmistrza/prezydenta osoby, które będą chętnie korzystać z tych form rozszerzania partycypacji społecznej w życiu miasta czy gminy.

Jak widać, ważne, aby 7 kwietnia wybrać do lokalnych władz ludzi, którzy poprzez otwartość na obywatela zaproszą cię do współrządzenia lokalną społecznością. Wiem, pojęcie nasza mała ojczyzna czasami wydaje się być frazesem, wyświechtanym sloganem, tak chętnie nadużywanym w wyborczo-politycznej nowomowie. Ale prawda jest taka, że jak sobie pościelimy, tak nam będzie później. Przepraszam, nie pościelimy, bo nie o leniuchowanie tu chodzi, ale o świadomy wybór. Reasumując, 7 kwietnia do urn wyborczych marsz!

Autor jest samorządowcem z wieloletnim stażem

Choć przywołane w tytule słowa cofają nas do roku 1505, a odnoszą się do konstytucji sejmowej ograniczającej kompetencje prawodawcze króla, to po ponad połowie milenium idealnie opisują to, co może dziać się na linii obywatel – rządzenie na poziomie samorządu terytorialnego.

Przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że na poziomie wyborów parlamentarnych, tych, które przekładają się na kształt rządu i administracji państwowej, nasza sprawczość w zasadzie kończy się z chwilą wrzucenia karty do głosowania do wyborczej urny. W praktyce na kolejne cztery lata (jeśli trzymać się ustawowych terminów) mamy spokój, niewiele możemy zrobić. Inaczej sprawa ma się w wypadku samorządu lokalnego, tu możliwości jest więcej. Ba! Obywatel ma realny wpływ na to, co dzieje się w jego wspólnocie między wyborami. Ma, o ile tylko chce w tym akcie uczestniczyć.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Krzywizna banana nie przeszkodziła integracji europejskiej
Opinie Prawne
Paweł Litwiński: Prywatność musi zacząć być szanowana
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Składka zdrowotna, czyli paliwo wyborcze
Opinie Prawne
Wandzel: Czy po uchwale SN frankowicze mają szansę na mieszkania za darmo?
Opinie Prawne
Marek Isański: Wybory kopertowe, czyli „prawo” państwa kontra prawa obywatela
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?