Owszem, w specustawie covidowej istnieje przepis pozwalający administracji rządowej wydać polecenie dyrektorowi szpitala, by w razie potrzeby utworzył dodatkowe łóżka szpitalne na potrzeby zakażonych koronawirusem. I tak się już dzieje. Szkoda, że szefowie tych lecznic niekiedy dowiadują się o zapadłej decyzji już po fakcie.
Władza nie lubi się konsultować z ekspertami, nawet w tak specjalistycznych kwestiach. Przypadki konsultowania są niestety nieliczne. A szkoda, bo zamiast nadzwyczajnych rozwiązań można by stosować te standardowe, za to we współpracy z medykami. Chyba że chodzi tylko o statystykę i możliwość wykazania w sprawozdaniu do centrali, że wojewoda dokonał cudownego rozmnożenia łóżek covidowych, dostawiając je na inny oddział. I cóż, że nikt odpowiedzialny nie pozwoli na położenie chorych na tych łóżkach? Że personel nie został przeszkolony w używaniu specjalistycznego sprzętu? Że ucierpią też pacjenci cierpiący na inne choroby? Pandemia, niestety, nie odwołała pozostałych schorzeń.
Czytaj także: Każą leczyć Covid. Nieważne gdzie
Gdy spojrzymy na zakładki „Prawa pacjenta" na stronach internetowych resortu zdrowia i NFZ, wyczytamy, że wszystko jest po staremu. Wciąż mamy prawo do leczenia szpitalnego na podstawie skierowania od lekarza (także spoza państwowego systemu). W stanach nagłych mamy prawo do natychmiastowej pomocy medycznej, bez skierowania. Wciąż mamy też prawo do bezpłatnych świadczeń opieki zdrowotnej. Dotyczy to również świadczeń udzielanych przez pielęgniarkę lub położną. Tylko czekać, aż do sądów – które i tak mają co robić – zaczną wpływać pozwy pacjentów, których prawa nie zostały zrealizowane. Stan pandemii nie uzasadnia wszystkiego.
Ta historia pokazuje, iż nie dopracowaliśmy się generalnego planu na sytuację kryzysową. A był na to czas. Zmarnowaliśmy go na próby zapewnień, że krzywa się wypłaszcza, że wirusa nie trzeba się bać – aż w końcu przyszło to, co przecież musiało przyjść, i na niektórych twarzach widać coś w rodzaju zaskoczenia.