Rosnąca presja imigracyjna zwiększa poparcie dla partii prawicowych w całej Unii Europejskiej, a lęk przed obcymi jest bardzo silny nie tylko w polskim społeczeństwie. Trudno się więc dziwić, że prawicowa partia walcząca o utrzymanie władzy podejmuje próbę konsolidacji elektoratu pytaniami referendalnymi bazującymi na tym lęku. W takiej sytuacji opozycja naturalnie balon ten stara się przekłuć i zastąpić go tematem korupcyjnej afery Bollywood.
Rozbudzanie niskich uczuć, a takim zawsze jest ksenofobia, nigdy jednak nie toruje drogi do dobrych rządów. Taka taktyka polityczna staje się szczególnie nie na miejscu, gdy – jak dzieje się to obecnie w Polsce – mała wiarygodność rządu w oczach unijnych partnerów bardzo zmniejsza jego wpływ na przyszłe zasady zarządzania migracjami w Unii Europejskiej oraz gdy równocześnie wypala się ta namiastka polityki imigracyjnej, jaką stworzono po 2015 r.
Jesteśmy tylko krajem tranzytowym
Wbrew retoryce rządu nie mamy się co obawiać zalewu tzw. nielegalnych imigrantów. Dla niemal wszystkich uchodźców z państw Afryki i Azji uciekających przed ubóstwem, brakiem perspektyw, a często też przed prześladowaniami nasz kraj służy jedynie do tranzytu w drodze do Niemiec i innych bogatych państw na zachodzie i północy Europy. Zgodnie z regułami unijnymi Polska, jak wszystkie inne państwa pierwszego wjazdu na terytorium Unii Europejskiej, powinna co prawda przyjmować wnioski azylowe, gdy uchodźcy przekraczają naszą wschodnią granicę, oraz umieszczać ich w strzeżonych ośrodkach, jednak kraje docelowe migrantów są żywotnie zainteresowane, by polski rząd skutecznie egzekwował obowiązujące reguły, czyli by rzeczywiście przeciwdziałał przenikaniu dalej na zachód osób nielegalnie dostających się na terytorium Polski.
Ostatecznie więc nielegalni imigranci stanowią w co najmniej takim samym stopniu problem państw będących ich celem, a to wzmacnia siłę rządów krajów tranzytowych w trwających unijnych negocjacjach dotyczących tzw. nowego paktu o migracji i azylu. Tyle że siłę tę należy umieć wykorzystać, a po 2015 r. polski rząd wielokrotnie na forum Unii Europejskiej udowadniał brak takiej umiejętności.
Na to nakłada się drugi ze wspomnianych paradoksów. Po 2015 r. pojawiły się dwa istotne rozwiązania mające zachęcić osoby spoza Unii do przyjazdu do Polski. Po pierwsze, wprowadzona w 2018 r. i rozwinięta cztery lata później procedura oświadczeniowa adresowana do obywateli kilku państw postsowieckich (Ukrainy, Białorusi, Armenii, Gruzji, Mołdawii, do pewnego czasu również Rosji). Na jej podstawie pobyt i zatrudnienie obcokrajowca ulegają tymczasowej legalizacji na dwuletnie okresy, na podstawie oświadczenia składanego przez pracodawcę w powiatowym urzędzie pracy. Po drugie, z myślą o pracujących w białoruskiej branży IT, którzy nie chcieli pozostać w swoim kraju po sfałszowanych wyborach prezydenckich, trzy lata temu stworzono program „Poland. Business Harbour”, z czasem rozszerzony na kolejne kraje postsowieckie. Osoby, które zyskują zatrudnienie w jednej z ponad setki uczestniczących w nim firm (a także ich rodziny), otrzymują specjalną wizę dającą prawo pobytu, pracy i prowadzenia działalności gospodarczej w Polsce bez dodatkowych formalności.