W dzieciństwie bardzo chciałem zostać archeologiem, poszukiwaczem skarbów. Gdy znajomi rodziców próbowali mnie zniechęcić mówiąc, że to żmudna robota polegająca na grzebaniu w ziemi, rezolutnie odpowiadałem, że jeszcze zobaczą, jak pod lasem na polach grunwaldzkich wydobędę spod trawy dwa miecze – z pewnością te, darowane królowi Jagielle przez posłańców wielkiego mistrza zakonu krzyżackiego. Z jakiegoś powodu wydawało mi się, że musiały tam zostać.
Później parę razy zmieniałem plany na życie, ale z zainteresowaniem czytuję o problemach poszukiwaczy, którzy w kraju łatwego życia nie mają. Zgodnie z prawem nie wolno nam niczego szukać nawet na swoim własnym polu. A jeśli znajdziemy coś głębiej, niż na poziomie przekopywanej grządki w ogródku, mogą być kłopoty.
Niedawno cenny skarb znaleziono w lesie nieopodal Wałbrzycha – to wart miliony garniec pełen XIII-wiecznych praskich groszy, który w ziemi przeleżał co najmniej sto lat. Znalazca przekazał go do muzeum. Twierdzi, że zauważył skarb podczas spaceru z psem Kajtkiem po lesie, właściwie to Kajtek jest znalazcą. Zabytek archeologiczny z mocy prawa należy do Skarbu Państwa. Ale niezależnie od tego, okoliczności natrafienia na skarb przez znalazcę musi zbadać policja z prokuratorem, bo takie są przepisy. Skoro nie wolno prowadzić poszukiwań, trzeba się upewnić, że ich nie prowadzono, tylko znaleziono coś przypadkiem.
O pozwolenie na poszukiwania jest niezwykle trudno. Środowisko eksploratorów od lat postuluje odejście od rygorystycznej polityki konserwatorów zabytków, niechętnych prywatnym poszukiwaniom. Projekt ustawy ma te zasady zliberalizować. Zgłoszenie o zamiarze poszukiwań ma być wysyłane za pośrednictwem specjalnej aplikacji. To niezły pomysł, ale trzeba jeszcze pomyśleć, co zrobić, gdy poszukiwacz coś znajdzie. Dobry byłby wzorzec brytyjski: znalazca pokazuje to, na co natrafił urzędnikowi państwowemu, bo państwo ma prawo pierwokupu. Jeśli z niego skorzysta – trzeba cenną rzecz odsprzedać muzeum. Jeśli nie – znalazca może z nią robić co chce (poza wywiezieniem z kraju, bo to już inna procedura).
Byłoby nie od rzeczy, gdyby takie zasady wprowadzić także w Polsce. Wtedy okazałoby się, co już dawno znaleźli rodzimi pasjonaci historii i poszukiwacze historii, którzy mogliby się tym jawnie pochwalić. Ich znaleziska wzbogaciłyby krajowe zbiory muzealne i pozwoliły na legalny obrót pamiątkami, których państwo nie musiałoby nacjonalizować. To zdrowsze niż udawanie, że nikt niczego nie szuka.