Krytykom takiego rozwiązania warto przypomnieć, że gdyby chcieli kupić ziemię rolną we Włoszech, Holandii czy Niemczech, nie byłoby to łatwe, mimo że państwa te otwarcie deklarują respektowanie unijnych swobód. Stosują bowiem ograniczenia, aby dbać o własnych obywateli, a przynajmniej nie stawiać ich w gorszej sytuacji niż obcych.
W Ligurii, w wysokich górach, pełno jest opustoszałych osad, których czasy świetności minęły kilkaset lat temu. Władze chętnie sprzedają je cudzoziemcom. W podróży można spotkać wioskę zamieszkaną przez artystów z Niemiec i Holandii, która stała się atrakcją turystyczną. Ale 200 km na południe, w pięknej Toskanii i dalej, w rolniczej Umbrii, zakup nieruchomości przez cudzoziemca graniczy z cudem. W ten sposób państwo chroni swój interes.
W Polsce od 1 maja mają zniknąć ograniczenia w swobodzie zakupu ziemi przez obywateli UE, co może oznaczać spore ich zainteresowanie tańszymi przecież gruntami. I można zapytać: co za różnica, kto kupi? Otóż jest różnica.
Szczególnie na południu i wschodzie kraju rolnictwo pozostaje rozdrobnione. Trwa jednak mozolny proces scalania gospodarstw. Wieś się wyludnia, wykorzystują to więksi gospodarze, którzy dzięki m.in. środkom z UE skupują ziemię, tworząc coraz większe gospodarstwa. Tym ludziom do poziomu farmerów z Niemiec czy Holandii jeszcze ciągle daleko, przede wszystkim ze względów kapitałowych. Czy otwarcie rynku tego pozytywnego przecież procesu nie zaburzy? Może jednak warto dać polskim rolnikom szansę, trochę czasu?
Sejm pracuje właśnie nad ustawą, która ma wprowadzić ograniczenia. Proces legislacyjny wydaje się jednak mało transparentny, co dezorientuje zainteresowanych. Liczba wersji, poprawek i ich interpretacji nie pozwala dziś jednoznacznie stwierdzić, jak szerokie będą te ograniczenia, czy nie dotkną też polskich obywateli, co byłoby sprzeczne z pierwotną ideą ustawy.