Rządząca większość sama sobie zafundowała to, czego właśnie jesteśmy świadkami. Senat wybrał 30 ławników do dwóch izb Sądu Najwyższego, a pierwsza prezes SN prof. Małgorzata Manowska ociąga się z ich zaprzysiężeniem, twierdząc, że osoby te mogą nie gwarantować bezstronności, bo zgłosił je ten okropny Komitet Obrony Demokracji. Zaprzysięgła czworo wybranych – którzy już byli ławnikami SN – a o pozostałych 26 nowych dopytuje marszałka Senatu. I jest problem.
Zakładanie z góry, że jeśli kogoś zgłosił KOD, to na pewno nie gwarantuje obiektywizmu, nijak się nie broni. Szczególnie, gdy nie przeszkadzało, że ławników SN minionej kadencji zaproponowały: Trybunał Narodowy z Jeleniej Góry, Fundacja KupFranki, Grudziądzkie Towarzystwo Żużlowe, Stowarzyszenie Ostrów Biega, parafialna wspólnota „Wiara i światło” z Ostródy, OPZZ ze Szczecina czy Związek Podhalan – Oddział Górali Żywieckich w Milówce. Trzeba być konsekwentnym.
Czytaj więcej
Ławnika niegwarantującego bezstronności można poddać testowi, ale nie można nie odbierać od niego ślubowania – mówi prof. Jacek Zaleśny, konstytucjonalista z UW.
Zresztą pierwsza prezes SN nie ma wielkiego pola manewru, bo wyboru ławników nie dokonuje ona, lecz Senat. Jej zadanie to przyjęcie od nich ślubowania. Podążanie śladem prezydenta Andrzeja Dudy, który zwlekał z zaprzysiężeniem sędziów Trybunału Konstytucyjnego – aby nowy Sejm wybrał nowych, których prezydent zaprzysiągł pod osłoną nocy – to zły wzór do naśladowania. Tak samo jak niechlubnie w dziejach niepraworządności zapisała się wieloletnia zwłoka z publikacją wyroków TK.
Problem jest poważniejszy: Sąd Najwyższy to nie miejsce dla ławników. To sąd prawa, w którym bada się, czy sądy niższego szczebla prawidłowo dokonały wykładni przepisów. Wprowadzenie tam tzw. czynnika społecznego było niczym innym, tylko elementem politycznego układu Zjednoczonej (o wiele bardziej niż dziś) Prawicy z ugrupowaniem Pawła Kukiza, którego elektorat tą drogą chciał „demokratyzować” sądownictwo.