Po wtorkowej uchwale Sądu Najwyższego, która „broni" Trybunału Konstytucyjnego, a dokładnie jego niepublikowanych orzeczeń, sędziowie sporo się o sobie nasłuchali. To dalsze szerzenie anarchii w kraju, rzecz jasna przez „zespół kolesi" broniących poprzedniej władzy – mówiła rzecznik PiS Beata Mazurek. Dzielnie wtórował jej Patryk Jaki – wiceminister sprawiedliwości, według którego mamy do czynienia z buntem „salonu prawniczego" i „skandalicznym naciskiem" na sędziów liniowych. Wypowiedzi w tym duchu to nie pierwszyzna. Prof. Krystyna Pawłowicz już wcześniej pisała przecież: „albo demokracja, albo sędziokracja".
Atmosfera się zagęszcza. To najgorszy możliwy moment na prezentowanie dotkliwych dla sędziów zmian legislacyjnych. Trudno się dziwić, że są przez nich odbierane jako szykany. Wprowadzenie jawnych oświadczeń majątkowych sędziów jest raczej przesądzone – pytanie raczej jak, a nie czy je publikować. Zresztą taki obowiązek mają już prokuratorzy. Osiem lat więzienia za podanie przez nich nieprawdy w oświadczeniu majątkowym to też żaden skandal – tyle samo dostaje kłamiący przed sądem świadek.
Jednak wprowadzenie pieniężnych kar dyscyplinarnych (nawet do 15 proc. wynagrodzenia) to na razie „prezent" tylko dla sędziów. Czy prokuratorom się upiekło, bo nie widzą powodów do wszczęcia śledztwa w sprawie braku publikacji wyroku TK? W atmosferze nagonki sędziowie obawiają się, że będą – dosłownie – płacić w ten sposób za stosowanie wyroków Trybunału. Chyba że te kary to nowy sposób na dopięcie budżetu resortu sprawiedliwości...
Jedno jest pewne – rozlewanie sporu o Trybunał na sądy powszechne to fatalny pomysł. Również dlatego, że za sam TK Prawu i Sprawiedliwości już sporo politycznie zapłacił. Uchwałę wspierającą Trybunał podjął we środę również Naczelny Sąd Administracyjny. Też mu się pewnie oberwie.
„Prawniczy salon" zaczyna pękać w szwach.