Nie jest zaskoczeniem, że PiS skierowało do Sejmu projekt ustawy o sędziowskich dyscyplinarkach. Politycy tej partii zapowiadali to od razu po tym, jak w sposób niesygnalizowany własną inicjatywę legislacyjną ogłosił prezydent Andrzej Duda. Zaskakuje jedynie to, że projekt odbiega od deklaracji złożonej wcześniej przez Jarosława Kaczyńskiego, że zlikwidowanie Izby Dyscyplinarnej zostanie wkomponowane w szerszą reformę sądownictwa, czyli nie będzie to uleganie presji ze strony unijnych komisarzy.
Teraz PiS nawet nie ukrywa, że chodzi wyłącznie o wyrok TSUE, pisząc o tym wprost w uzasadnieniu do projektu. Retoryka o nieuleganiu Brukseli przestaje mieć znaczenie. Kaczyński chce wyrwać się z wartej kilkadziesiąt miliardów euro pułapki, którą sam na siebie zastawił. Koszty wizerunkowe już nie grają roli.
Projekt nie likwiduje Izby Dyscyplinarnej, wyłącza ją jedynie z prowadzenia sędziowskich spraw. Zakazuje też karania sędziów za kierowanie pytań prejudycjalnych czy karania za treść wydawanych orzeczeń. Takie sprawy dyscyplinarne mają zostać umorzone, a zawieszeni sędziowie przywróceni do pracy. Natomiast ci, którzy zostali już prawomocnie ukarani, mogą złożyć do SN wniosek o uchylenie takiego orzeczenia. W ten sposób wszystkie warunki stawiane przez Brukselę, aby odblokować środki z Funduszu Odbudowy, zostają spełnione.
Czytaj więcej
Posłowie chcą przekazać orzekanie w sprawie dyscyplinarek sędziowskich składom losowanym z całego...
Przy czym w porównaniu z projektem Andrzeja Dudy propozycja PiS jest mniej finezyjna. Projekt prezydencki oprócz wypełnienia wskazań Luksemburga i likwidacji Izby daje coś w zamian – proponuje zręby nowego systemu dyscyplinarnego w postaci nowej Izby Odpowiedzialności Zawodowej, w której orzekaliby rotacyjnie wszyscy sędziowie SN. Jest to pomysł mający swoje wady, ale otwierający pole do merytorycznej dyskusji. Pomysł PiS sprawia za to wrażenie, jakby pisany był pośpiesznie, na kolanie.