Trzymam się zasady, by nie chwalić dnia przed zachodem słońca.
Dlatego z ostrożnością patrzę na najnowsze statystyki ZUS. A z tych wynika, że gwałtownie wzrosła liczba zleceniobiorców. Stało się tak nie dlatego, że nagle wzrosło zapotrzebowanie na tego rodzaju usługi. To efekt obowiązujących od tego roku przepisów, które zmuszają przedsiębiorców do płacenia składek od zleceń. To ważne zwłaszcza dla tych firm, które podpisywały po kilka umów, pierwsza opiewała na niską kwotę i od niej były płacone składki, druga – na dużo wyższą – i ta ze składek była zwolniona.
Te czasy się skończyły. Teraz przychody z kilku zleceń się sumuje i trzeba płacić od nich składki do momentu, aż przekroczą minimalną pensję.
I przedsiębiorcy płacą, co widać po kwotach, które co miesiąc trafiają do ZUS. A zapłacą od 2017 r. jeszcze więcej. Wtedy wejdzie w życie stawka minimalnego wynagrodzenia ze zlecenia – 13 zł za godzinę. Teraz wiele firm płaci często zaledwie po 6 zł. Dla nich to więcej niż 100-proc. podwyżka. Pytanie więc, czy będą płacić więcej, czy też efektem podwyżki wynagrodzenia godzinowego ze zlecenia będzie rezygnacja zleceniodawców z takich umów?
Liczenie w tej chwili przyszłorocznych wpływów do ZUS to jak dzielenie skóry na niedźwiedziu, który jeszcze po górach hasa. Cała reforma może się zakończyć mocnym zasileniem szarej strefy, przed czym zresztą już teraz przestrzegają eksperci. Przedsiębiorcy już myślą, jak ominąć nowe przepisy. Efekt reformy może więc być taki, że wszystkie niedźwiedzie przejdą na drugą stronę gór.