Od kilkunastu miesięcy plac Krasińskich przed samym wejściem do gmachu Sądu Najwyższego stał się miejscem niewybrednej demonstracji, mającej za cel bezpardonową krytykę wymiaru sprawiedliwości i sędziów w Polsce.
Demonstrujący rozbili pod Sądem Najwyższym obóz, który nazwano eufemistycznie miasteczkiem protestu. Z miasteczkiem jednak niewiele ma on wspólnego, przypomina raczej wysypisko. Kilka tygodni temu wzbogacono ekspozycję szpitalnym łóżkiem, muszlą klozetową i innymi gratami.
Kariatydy nie dały rady
„Ekspozycja" pod Sądem Najwyższym jest łyżką dziegciu dla sędziów i sądów, gdyż wśród haseł i transparentów nie brak obraźliwych wypowiedzi o skorumpowanych sądach i sędziach, mafii, nadzwyczajnej kaście, klozetowych sędziach. Takie hasła przedstawiające, a zarazem uogólniające, że całe środowisko jest trawione patologią, podkopuje wizerunek sądów i niszczy społeczne zaufanie do wymiaru sprawiedliwości.
Miejsce tej demonstracji nie zostało wybrane bez przyczyny. Szklany gmach Sądu Najwyższego jest nie tylko perłą architektury, ale i symbolem świątyni prawa. Mimo protestów i interwencji pierwszego prezesa Sądu Najwyższego nie zadziałało ani samo prawo, ani nie pomogła nawet tajemna siła trzech kariatyd – strażniczek Sądu Najwyższego, będących uosobieniem cnót wiary, nadziei i miłości, które nie umiały ochronić gmachu Sądu Najwyższego przed totalnym obozowym oblężeniem.
Bocznym wejściem
Kres obozu protestu przyniosła dopiero wizyta prezydenta USA Donalda Trumpa. Podjęto działania i usunięto grupę demonstrujących z placu Krasińskich. Trzeba było kilku śmieciarek, aby usunąć ekspozycję. Trudno jednak ocenić, z jakiej przyczyny dopiero po kilkunastu miesiącach podjęto radykalne działania. Czy z przyczyn bezpieczeństwa prezydenta USA, czy może niestosowności miejsca i niewybrednych komentarzy tej „ekspozycji". Monumentalne kolumny z wyrytymi łacińskimi paremiami symbolizujące rolę i znaczenie prawa w zderzeniu z rozpadającą się armaturą klozetową wyglądają tragikomicznie.