Ale i wysyłać za granicę tych, którym trudno jest znaleźć zatrudnienie w swoim fachu. Zbyt wielu jest w Polsce nauczycieli akademickich, pracowników bibliotek, galerii, muzeów i archiwistów. A kogo chcemy ściągnąć do naszego kraju? Informatyków, sprzedawców, telemarketerów, robotników przemysłowych i rzemieślników. Widać więc, że potrzebujemy podobnych specjalistów jak inne kraje Unii, np. Niemcy. Niemieccy pracodawcy zamieścili w EURES 770 tys. ofert pracy.
To pokazuje ich determinację. Trudno się jednak spodziewać, że czekają na polskich muzealników.
Nie tylko liczba unijnych ofert może być groźna dla naszych przedsiębiorców. Wynagrodzenia też są o wiele wyższe. Zagraniczni pracodawcy proponują oprócz tego szkolenia zawodowe, a te stają się mocną kartą przetargową na rynku pracy.
Oczywiście nie tylko pensja się liczy. Część szukających pracy po prostu chce mieszkać i pracować w Polsce, np. ze względów rodzinnych. Tym bardziej że wynagrodzenia w naszym kraju rosną. Są jednak również tacy, którzy chętnie skorzystają z ofert niemieckiego czy francuskiego pracodawcy. To przede wszystkim młodzi ludzie, którzy skończyli proces edukacji, a bezrobocie wśród nich ciągle jest wysokie. Chętnie wyjadą, bo nic ich w Polsce nie trzyma.
Potrzebny jest więc i u nas spójny system szkoleń zawodowych dla młodych ludzi, którzy wprawdzie skończyli studia, ale nie mają tak naprawdę żadnych przydatnych na rynku pracy umiejętności. Inaczej europejski system mobilności zawodowej nie złowi pracowników dla nas, ale odłowi i wyeksportuje, szczególnie młodych ludzi, na rynki innych krajów Unii. Odpłyną tam, gdzie czekają na nich z otwartymi ramionami, a nasze firmy mogą mieć jeszcze większy problem ze znalezieniem chętnych do pracy.