Pomysł ten błądzi na razie nieśmiało po korytarzach resortu sprawiedliwości i kilku wyższych uczelni. Może uruchomić emocje porównywalne do tych towarzyszących reformie sądownictwa. Wydaje się, że proces rozpoczęła petycja studentów prawa skierowana do Sejmu, w którym krytykowana jest obecna formuła aplikacji i jakość szkolenia.
Dla wyższych uczelni, które ciągle borykają się z konsekwencjami niżu demograficznego, możliwość prowadzenia szkoleń aplikantów będzie jak gwiazdka z nieba. Poszerzenie oferty edukacyjnej o aplikacje daje bowiem szanse na przyciągnięcie większej liczby studentów prawa, a także dodatkowe dochody. Opłaty za aplikacje sięgają dziś rocznie dziesiątek milionów złotych.
Przechwycenie części tych pieniędzy jest realne, zwłaszcza że uczelnie mogłyby teoretycznie stworzyć ofertę bardziej atrakcyjną niż ta korporacyjna, bo studiowanie prawa, aplikacja i szkolenie praktyczne w kancelarii byłoby niejako w pakiecie. Wabikiem mógłby być też brak egzaminów wstępnych (te zdaje dziś 80 proc. startujących absolwentów prawa), a także niższe koszty aplikacji.
Dla korporacji prawniczych stworzenie takiej szkoleniowej alternatywy to prawdziwy cios oznaczający odpływ sporej liczby absolwentów prawa i milionowych dochodów. Argumenty o wyższym poziomie ich szkoleń mogą tu już nie zadziałać.
To jednak nie koniec kłopotów. Warto pamiętać, że znajdujący się w Sejmie prezydencki projekt zmian w ustawie o Sądzie Najwyższym daje pole do rozszerzenia modelu sądownictwa dyscyplinarnego dla zawodów prawniczych. Dzięki temu występki adwokatów czy radców mogłyby być rozpatrywane także w specjalnej izbie SN.