Kwestią drażliwą były też kiedyś sędziowskie uposażenia. Spór o nie doprowadził do wydarzenia bez precedensu w Polsce, które nigdy później się nie powtórzyło, do tzw. dni bez wokandy. Sędziowski „strajk", a ministrem sprawiedliwości był wtedy Zbigniew Ćwiąkalski, okazał się skuteczny: mechanizmy sędziowskich pensji w końcu zmieniono na ich korzyść w 2009 r.
Czytaj także: Pracownicy sądów zarabiają za mało - przyznaje wiceminister sprawiedliwości Michał Wójcik
Administracja okołosądowa, a także ludzie, którzy wspierają sędziów w ich pracy, pozostawali w tych sporach zawsze na uboczu, na marginesie sporu. Głosy ich niezadowolenia przebijały się rzadko. A przecież każda osoba mająca kontakt z sądownictwem doskonale zdaje sobie sprawę, jak ważni są to ludzie w mechanizmie wymiaru sprawiedliwości i jak łatwo bez ich obecności ten mechanizm się zatnie.
O swoje upomnieli się teraz, w momencie kryzysu ustrojowego sądownictwa, co nie jest z tej perspektywy momentem dobrym. Polska przeżywa jednak właśnie wzrost gospodarczy, rośnie stopa cywilizacyjna i zamożność Polaków. Dlatego ich argumenty są jeszcze bardziej słuszne. Bo jak tu wytłumaczyć, że ludzie z wyższym wykształceniem, często prawniczym, więcej, po aplikacji sądowej zarabiają w okolicach płacy minimalnej, pracując wiele lat?
W ich przypadku podwyżka 200 zł nie wyrówna wieloletnich zaniedbań w tym zakresie. Potrzebna jest zmiana systemowa. Wymiar sprawiedliwości potrzebuje profesjonalnego i dobrze wynagradzanego zaplecza, bez niego żadna, nawet najlepsza reforma nie wyjdzie, bo o jej skuteczności decydują często niewidoczne szczegóły. Trudno też tchnąć entuzjazm w sfrustrowanych finansowo ludzi. To musi się zmienić, i nie jest prawdą, że najcichsi nigdy nie mają racji. Minister sprawiedliwości, zapowiadając reformy, powinien zwrócić uwagę na tę grupę. Ludzie sądownictwa nie mogą pozostawać na marginesie finansowym w bogacącym się społeczeństwie.