Takie przewartościowanie ma szczególne znaczenie w świetle postępującej degrengolady parlamentów i procesu politycznego, który jest więźniem krótkotrwałych kompromisów oraz zostaje zdominowany interesem partykularnym. W imię doraźnych celów politycznych parlamenty są gotowe uchwalać wszystko i za każdą cenę. W konsekwencji zamiast stanowić forum debaty nad interesem wspólnym, parlamenty coraz częściej stają się areną żenujących sporów i eskalacji agresji, które utwierdzają elektorat, że kompromis w sprawach ważnych dla wspólnoty przestaje się liczyć. Ważny jest jedynie interes partyjny, krótkoterminowy awans w sondażach czy pięciominutowe zaistnienie w telewizji. Sala parlamentarna staje się parodią dyskursu, skoro przekaz schodzi na dalszy plan. Ważne jest wyłącznie to, jak się mówi, a nie co. Poziom debaty przyczynia się do alienacji opinii publicznej i wzmacnia przekonanie, że prawo ma charakter fasadowy, a pozytywna zmiana na lepsze przez prawo stanowione nie jest możliwa. W konsekwencji teza o oświeconym prawodawcy politycznym, który przestrzega pewnych zasad bazowych, jest mitem: skazany na pokusy władzy i walkę o nią nie zawsze myśli o fundamentach systemu. Zamiast go wzmacniać, szuka sposobów na maksymalne wykorzystanie jego niedoskonałości.
W tej sytuacji nie dziwi, że sądy stają się forum odwoławczym przeciwko eksplozji społeczeństwa demokratycznego, które nie jest w stanie rozwiązać skomplikowanych i różnorodnych problemów przez siebie generowanych. Od sądu oczekujemy, że rozstrzygnie o rzeczywistych problemach w sposób fachowy, w oparciu o argumenty i po wysłuchaniu wszystkich zainteresowanych.
Sądy są zobowiązane do przedstawienia rozumowania przemawiającego za takim, a nie innym rozstrzygnięciem i jego oparcie w obowiązującym prawie (a nie tylko w przepisie). Sędziowski obowiązek zbudowania spójnego rozumowania oznacza, że sędzia nie może podjąć żadnego działania, jeżeli nie jest w stanie skonstruować uzasadnienia w świetle elementów normatywnych, które stanowią część systemu. Nie oznacza to, że sędziowie są z zasady bardziej racjonalni czy intelektualnie sprawniejsi w przekonywaniu do swoich racji. Nie ma żadnej gwarancji, że wybrane przez nich zasady będą tymi prawidłowymi, że będą stosowane w sposób spójny i przewidywalny. Znaczenie ma fakt, że etos sędziowski wymaga, by przynajmniej podjęli próbę osiągnięcia takiego optymalnego wyboru. Nasze oczekiwanie wobec sądu dotyczy właśnie podjęcia próby i to odróżnia sąd od politycznego prawodawcy.
Sędziowie poprzez konstytucyjną kontrolę prawa muszą ingerować w polityczne wybory chwili polityków nieprzestrzegających konstrukcyjnych wartości systemu. Sąd nie tylko tłumaczy powody zakwestionowania działania prawodawcy politycznego w danej sprawie, ale wychodzi poza szczególne okoliczności wyznaczone jej stanem faktycznym i zaczyna określać standardy dla przyszłego działania prawodawcy.
Logika unijnej sali sądowej
Sala sądowa zakreśla jasne reguły gry dla aktorów, a nie aktorzy kreują reguły dla siebie, kierując się oportunizmem i potrzebą chwili. Na sali sądowej prowadzona jest rzetelna i merytoryczna dyskusja o tym, co ważne i istotne dla wspólnoty, a nie tylko państw. Sędziowie rozumują, politycy się targują, co powoduje, że to sala sądowa staje się prawdziwym „forum zasady", charakteryzującym się szczególną egalitarnością. Nie ma państw słabszych i mocniejszych. W Trybunale mała Belgia dysponuje jednym głosem, podobnie jak potężne Niemcy. To, co się liczy, to siła argumentu, ich dobór i sztuka przekonywania do swojej wizji prawa europejskiego. W tym jednak celu należy odrzucić podejście krótkoterminowe według rozumowania „byle zwyciężyć teraz". Trudna do opanowania kultura litygacji jest oceniana z perspektywy długoterminowej wyznaczonej podejściem ambitniejszym: „przegrywam in concreto, ale wygrywam in abstracto", ponieważ moje argumenty wykraczają poza konkretną sprawę i mają walor ogólny – problemowy, który można wykorzystać, gdy do sądu wróci ten sam problem, ale ukryty w innej sprawie.
Sala sądowa wymusza więc zmianę strategii: polityk przestaje być wszechwładny (jak w parlamencie, gdzie mówi, co chce i jak chce), a musi mówić językiem sądu, przed którym występuje, stosować jego metody rozumowania i odwoływać się do jego dyrektyw interpretacyjnych. W przeciwnym razie, zachowanie, które na sali parlamentarnej kwitowane byłoby co najwyżej bezradnym wzruszeniem ramion postronnych obserwatorów, wiedzących, że polityk dyktuje melodię dla samego siebie i gra według niej, na sali sądowej ma istotne i dalekosiężne konsekwencje: nie tylko grozi przegraną w sprawie, ale kompromituje polityków, którzy w sądzie chcą uprawiać politykę według standardów parlamentarnych. W Trybunale widać jak na dłoni, co świat polityki może zaproponować sądowi w języku wartości i dobra wspólnego i, że patrząc z tej perspektywy, często polityczny król będzie nagi.