Blisko 30 lat temu sformułowałem pogląd, w literaturze niemieckiej znany zresztą od kilkudziesięciu lat, że dowód ścisły – a takim jest dowód z opinii biegłych psychiatrów – powinien „poprzedzać tylko te rozstrzygnięcia, które służą merytorycznemu załatwieniu sprawy" przez sąd.
Kwestie niemerytoryczne, takie jak możliwość udziału oskarżonego w sprawie, gdy nie zachodzi potrzeba badania stanu psychicznego w chwili czynu, sąd powinien rozstrzygać bez udziału biegłych psychiatrów, na podstawie zaświadczeń lekarskich, dokumentów i innych danych wykorzystywanych nieformalnie w ramach tzw. dowodu swobodnego, chyba że oskarżony wyrazi zgodę na badanie psychiatryczne. To był postulat.
Niespełniony postulat
Niestety, pogląd ten znalazł więcej przeciwników niż zwolenników, a kodeks postępowania karnego z 1997 r., uchwalony już w III Rzeczypospolitej, przesądził ostatecznie o tym, że sądowi wolno obecnie powoływać psychiatrów nie tylko po to, aby stwierdzić, jaki był stan psychiczny oskarżonego w chwili czynu (co może być niekiedy niezbędne), ale również jaki jest stan zdrowia psychicznego w toku postępowania karnego, choćby toczyło się ono po wielu latach od popełnienia zarzuconego oskarżonemu czynu (art. 202 § 5 kodeksu postępowania karnego). W pierwszym wypadku badania przeprowadza się w celu ustalenia podstaw odpowiedzialności karnej (poczytalności, niepoczytalności, poczytalności ograniczonej), w drugim – ustalenia aktualnego stanu zdrowia psychicznego oraz zdolności do udziału w postępowaniu i rozsądnej obrony.
Takie unormowanie, co nietrudno było przewidzieć, może stwarzać wyjątkowe pole do nadużywania uprawnień przez sądy i być powodem dyskomfortu oskarżonego, gdy on i jego obrońca czują się w pełni gotowi do obrony, natomiast sąd jest innego zdania.
Przywilej oskarżonego
To, że sądowi wolno badać za pośrednictwem biegłych psychiatrów „aktualny stan zdrowia psychicznego", nie oznacza jednak, że tego rodzaju decyzję dowodową sąd może podejmować dowolnie, niezależnie od okoliczności sprawy.