Jak można karać za słowo? To pytanie jest sensem tekstu pana red. Wojciecha Tumidalskiego pt. „Pora zlikwidować sankcję karną za słowo". Przeczytałem go z uwagą. Jednak nasunął mi on kolejne pytania. Np. jak można karać za samochód? Jak można karać za młotek? Albo za nóż, którym się kroi chleb, albo za wiele innych rzeczy? Czy w ogóle można karać za jakiekolwiek narzędzie? I czy rzeczywiście w każdej sytuacji wystarczające będą jedynie środki cywilne i zwykłe roszczenie o zapłatę odszkodowania lub zadośćuczynienia?
Warto zresztą pamiętać, że sankcją karną za słowo będzie nie tylko odpowiedzialność karna za pomówienie czy zniewagę, ale i ściganie oszustwa, podrobienia dokumentu, nawoływania do nienawiści, często także mobbingu, naruszenia tajemnicy państwowej, zawodowej czy służbowej, a także przekroczenia uprawnień przez funkcjonariusza publicznego. W tych wszystkich czynach zabronionych działanie sprawcy sprowadza się przecież zazwyczaj do jednego lub wielu słów napisanych bądź wypowiedzianych. Oczywiście żadne z tych przestępstw nie zahacza o sferę wolności słowa, tak istotną i dla naszej wolności, i dla stabilności naszej demokracji. Jednak skoro wyraża się oczekiwanie, aby zlikwidować sankcję karną za słowo, to trzeba pamiętać, że przestępstwa popełnione słowem to nie tylko czyn z art. 212 kodeksu karnego. Zresztą to ostatnie przestępstwo, jakkolwiek najczęściej jest popełniane słowem, to jednak niewyłącznie. Można kogoś pomówić także obrazem, a czasem i samym gestem. To też będzie odpowiedzialność karna z art. 212 k.k., choć słowa żadne nie padły.
Też się kiedyś zastanawiałem nad sensownością istnienia w naszym porządku prawnym ww. przepisu. Zwolennikami jego usunięcia są przede wszystkim dziennikarze, prawnicy, którzy doradzają prasie i reprezentują dziennikarzy, jak również w znacznej mierze klasyczni cywiliści, którzy na salach karnych się nie pojawiają. Często pada wtedy argument, że wystarczą środki cywilne. Tylko, czy rzeczywiście? Pomówieniem można przecież ofierze złamać życie. Pozostanie ona z koniecznością czasem długotrwałego oczyszczania się z niego i życia z nim przez lata, bo sprostowanie lub przeprosiny nie przez wszystkich bywają czytane. Co więcej, nie istnieje w naszym systemie prawnym kara cywilna znana z systemu prawa amerykańskiego, gdzie kwoty zasądzane często szokują.
Wyjście dla zamożnych
Mamy co prawda możliwość zasądzenia odpowiedniej kwoty na cel społeczny, tyle że to rozwiązanie preferuje ludzi zamożnych. Oni mają środki na pokrywanie dodatkowych 5 proc. opłaty sądowej, a później na płacenie za egzekwowanie zasądzonej należności, z której mieć będą jedynie satysfakcję moralną. Ludzi mniej i średnio zamożnych nie stać na dokładanie sobie kosztów do doznanej krzywdy. Co więcej, w istocie przeniesienie odpowiedzialności za pomówienie w sferę jedynie prawa cywilnego w praktyce oznacza zdjęcie jakiejkolwiek odpowiedzialności z autora pomówienia. Procesy o naruszenie dóbr osobistych przez media toczą się przecież przede wszystkim przeciwko wydawcom, którzy mają większe środki niż często niezamożny dziennikarz. Pokrzywdzony dostanie większe zadośćuczynienie od zamożnej redakcji niż od autora, który często będzie od niego uboższy. Samo zestawienie sytuacji majątkowej obu stron prowadzić będzie do zasądzenia mniejszych kwot, niż byłyby zasądzone od wydawcy. Oczywiście można pozywać i wydawcę, i autora. Można też pozwać redaktora naczelnego. Tyle tylko, że nie zwiększa to dla powoda wysokości zadośćuczynienia. Za to zwiększa jego ryzyko procesowe, gdyby jednak proces przegrał. Zapłaci wtedy nie pojedyncze koszty procesu, ale podwójne lub potrójne. Więc po co bez korzyści bardziej ryzykować? To się po prostu nie opłaca.
Z drugiej strony pomówienie z art. 212 k.k. to nie tylko odpowiedzialność dziennikarska. To także odpowiedzialność użytkowników mediów społecznościowych, ludzi wysyłających zniesławiające informacje pocztą elektroniczną lub tradycyjną. To często także odpowiedzialność tych, którzy tak czy inaczej będą odporni na proces cywilny, bo nic nie mają i nic im się nie da zabrać w egzekucji. Takim można nakazywać publikację przeprosin lub zasądzać od nich dowolne kwoty po to jedynie, by nie dostać nic poza rachunkiem od własnego adwokata i pokwitowaniami za opłacone koszty sądowe i egzekucyjne. „Nie mam Pana płaszcza, i co mi Pan zrobi?" – to zdanie wbrew pozorom nadal jest aktualne. Teraz jest w prostszej wersji – nie mam i co mi zrobisz? Recepty na taką sytuację krytycy art. 212 k.k. nie oferują. A przecież wtedy i tylko przy umyślnym działaniu sprawcy pokrzywdzony jedynie w prawie karnym może szukać praktycznej ochrony. Krytycy art. 212 k.k. chcieliby mu tę ochronę odebrać.