Ale pradziadkowie nie byli chyba prawnikami?
J.W.: Nie, pradziadek był pastorem, a prapradziad wydawcą – m.in. dzieł Sienkiewicza. W „Krzyżakach" pojawia się postać komtura von Wende – w ten sposób pisarz uhonorował swojego wydawcę.
M.W.-W.: Chociaż dziadek był adwokatem, tata wcale nie poszedł od razu na studia prawnicze. Zaczął od poznańskiej Politechniki, którą rzucił po roku. Żartował, że nie wytrzymał przedmiotu o nazwie „wytrzymałość materiałów".
Czy ojciec namawiał państwa do zawodu adwokata?
J.W.: Nigdy nie powiedział, że oczekuje, bym też został adwokatem. Zorientowałem się, jak bardzo mu na tym zależało, dopiero kiedy zdałem egzamin adwokacki i wręczył mi swoją togę. Wcześniej miałem mnóstwo innych pomysłów, m.in. chciałem zostać dyrygentem lub lekarzem.
Dyrygentem?
J.W.: Tak, bo od dziecka słuchaliśmy muzyki klasycznej. To ojciec zaraził mnie moim ulubionym do dziś koncertem skrzypcowym D-dur Czajkowskiego.
Jaki był ulubiony utwór mec. Wende?
J.W.: V symfonia Mahlera. Zagrano ją też na jego pogrzebie.
M.W.-W.: W ostatnim roku życia słuchał bez przerwy koncertów fortepianowych Rachmaninowa, bardzo smutnych.
A jak ułożyła się pani droga zawodowa?
M.W.-W.: Poszłam na prawo, chciałam zostać adwokatem karnistą. Pamiętam jak na II roku prawa ojciec zapytał: córcia, czy ty wiesz, że będziesz broniła zabójców, gwałcicieli i na ogół ludzi winnych? Ostatecznie zrobiłam zwrot w stronę kultury.
J.W.: Ojciec powtarzał, że miał to szczęście, iż jako obrońca karny bronił często ludzi naprawdę niewinnych.
Czy kiedykolwiek pracował pan z ojcem?
J.W.: Nie, choć były takie plany. W 2001 r. zaproponowaliśmy ojcu z moim wspólnikiem, mec. Tadeuszem Wolfowiczem, aby z nami współpracował. Nie zdążyliśmy, tata już chorował, a w maju 2002 r. zmarł.
A nazwisko czasem panu pomagało?
J.W.: Zapewne tak. Jednakże kiedy byłem początkującym adwokatem, często zdarzało się, że sędziowie traktowali mnie wyjątkowo surowo. Tak jakby chcieli mi pogrozić palcem: uważaj, na nazwisku nie pojedziesz! Ja sam natomiast przez wiele lat, kiedy wychodziłem z sądu po jakiejś sprawie, która mi dobrze poszła, przez ułamek sekundy chciałem zadzwonić do taty. Jeszcze teraz mi się to zdarza.
Państwa ojciec podobno bardzo podpadł środowisku sędziowskiemu?
M.W.-W.: Tylko jego części, bo domagał się weryfikacji sędziów.
J.W.: Przed tymi dyspozycyjnymi sędziami, którzy wydawali wyroki na polecenie Biura Politycznego, występował po latach nie tylko ojciec, ale nawet ja. Oni zostali wprawdzie „zesłani" do wydziałów penitencjarnych, ale nadal byli w zawodzie.
Chciał rozliczenia komunistów, a tuż przed śmiercią przygotowywał się do pracy w IPN.
J.W.: Ojciec np. zawsze uważał, że na ławie oskarżonych powinien usiąść gen. Kiszczak, m.in. w związku ze sprawą zabójstwa księdza Jerzego. Dlatego zaprotestował po słowach Michnika, który powiedział w wywiadzie, że Kiszczak spłacił już swoje winy.
M.W.-W.: Pracę w IPN zaproponował mu prof. Kieres. To była funkcja prokuratorska w Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu.
Ostatni proces, w którym występował Edward Wende, to chyba sprawa Onyszkiewicza w 1989 r., tuż przed Okrągłym Stołem. Nie szkoda mu było rezygnacji z adwokatury na rzecz polityki?
M.W.-W.: Na pewno jeszcze po 1989 r. był oskarżycielem posiłkowym w sprawie Ciastonia i Płatka. Był adwokatem pełną parą do swojej drugiej kadencji w Senacie. Ale potem, jak mi powiedział, stracił już pasję do adwokatury. Polityka porwała go całkowicie.
Podobno był bardzo lojalny w politycznych wyborach, np. nie chciał przejść do PO i potwornie przeżył przegraną Unii Wolności w 2001 r.
J.W.: To prawda, ta przegrana załamała go do tego stopnia, że po dwóch miesiącach miał przerzuty nowotworu do wszystkich kości.
Za swoją działalność mec. Wende otrzymał Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski. Czy to prawda, że dostał go dzień przed śmiercią?
M.W.-W.: Dostał go w dniu śmierci, ale na szczęście zdążyłam mu o tym powiedzieć. Dowiedziałam się rano, że przyznano mu Krzyż Komandorski, i natychmiast do niego zadzwoniłam. Potem, kiedy do szpitala z odznaczeniem przyjechała Jolanta Szymanek-Deresz, był już nieprzytomny.
Czy mieliście państwo choć trochę ojca prywatnego, poza tym publicznym?
M.W.-W.: Tak, i to całkiem sporo, np. wyjeżdżaliśmy całą rodziną na dwumiesięczne wakacje...
...na które mec. Wende pojechałby pewnie najchętniej motocyklem?
J.W.: To była jego wielka pasja – miał w życiu 16 motocykli – ostatni (kawasaki) kupił w 2001 r.
M.W.-W.: Setka motocyklistów odprowadziła go nawet w drodze z kościoła na cmentarz. Jechali w „obstawie" trumny.
J.W.: To byli ludzie z Klubu Ciężkich Motocykli, z którymi ojciec jeździł. Starałem się jakoś trzymać na pogrzebie. Ale kiedy z kościoła była wynoszona trumna i oni wszyscy odpalili silniki, nie mogłem już opanować wzruszenia. ?J.W.: To byli ludzie z Klubu Ciężkich Motocykli, z którymi ojciec jeździł. Starałem się jakoś trzymać na pogrzebie. Ale kiedy z kościoła była wynoszona trumna i oni wszyscy odpalili silniki, nie mogłem już opanować wzruszenia.