Środowa „Rzeczpospolita" („Błędy Platformy, wina PiS") ujawniała kilka smsów jakimi rzecznik klubu Platformy Obywatelskiej instruuje posłów jak mają rozmawiać z mediami, jak prezentować jednolite stanowisko partii, by np.odpowiedzialnością za aferę Amber Gold obciążali PiS. Czy i jak takie praktyki mają się do prawa — ocenę od strony obyczajów politycznych zostawmy innym.
Po obu stronach smsowej korespondencji mamy posłów, funkcjonariuszy publicznych. Pierwsza wątpliwość jaka się pojawia to czy owe smsy to instrukcje władz partii, czy tylko „ściągawka" dla posłów. Tak czy inaczej rozsyłane informacje są stanowiskiem PO, można więc je oceniać pod kątem czy nie naruszają dóbr osobistych PiS lub poszczególnych jej posłów. Na takich samych zasadach, jak oceniamy wypowiedzi w prasie, innych mediach czy chociażby liście do władz, ale też w programach partii czy spotach wyborczych. Fakt poufności smsów przemawiałby zapewne na niekorzyść nadawców, gdyż ukazywałby ich złe intencje. Inaczej jest gdy np. trakcie burzliwej dyskusji w studiu, pod wpływem emocji, mogą się wyrwać ostrzejsze słowa. Gdyby wykazano, że smsami nakłaniano posłów do upubliczniania informacji nieprawdziwych i obiektywnie krzywdzących dla politycznej konkurencji, wtedy wykazanie naruszeniu dobrego imienia czy renomy partii lub poszczególnych jej członków byłoby stosunkowo proste.
Czy fakt, że pierwotne „stanowisko" jest kierowane do zamkniętego kręgu osób – posłów PO, ma jakieś znaczenie? Zdaniem adwokata Krzysztofa Czyżewskiego, zajmującego się sporami na tle ochrony dóbr osobistych, już na tym „utajnionym" smasowaniu (między posłami) wchodzi w rachubę naruszenie dóbr osobistych (tak może do niego dojść nawet w prywatnym liście), ale ważniejsze znaczenie ma „wtórne" wykorzystanie „stanowiska" partii przez posła np. w wywiadzie. Gdyby taka wypowiedź naruszała dobra osobiste bohaterów smsów, wtedy odpowiedzialny mógłby być jej autor, ale być może także osoba, która podsunęła lub nakłoniła go do naruszenia.
Podobne zasady jak przy (cywilnej) ochronie dóbr osobistych obwiązują w kodeksie karnym w zakresie zniesławienia (art. 212), ale by o tym mówić smsy musiałyby być zniesławiające lub znieważające.
Jest jeszcze porządek konstytucyjny. O tym krótko choć on jest zapewne najważniejszy. W ocenie dr Ryszarda Piotrowskiego, konstytucjonalisty z Uniwersytetu Warszawskiego, tego rodzaju instruowanie posłów przez „dysponentów myśli partyjnej" odsłania nadmierną rolę partii politycznych w Polsce, i niestety dość naturalne dla nich, praktyki daleko posuniętej politycznej kontroli posłów ze strony centrali partii. Kiedyś były to broszury, teraz są to smsy. Praktyki takie tamują dyskusję zarówno w partii jak i partii ze społeczeństwem. Są naganne, ale to jeszcze nie złamanie prawa konstytucyjnego.