Do tej pory środowisko prawników dzieliły dwuletnie magisterskie studia prawnicze. Jedni oburzali się, że będziemy mieli „geograficznych" prawników, inni pytali: a dlaczego nie. Teraz dojdzie kolejny powód sporów. Uniwersytety, które uruchomiły studia prawnicze drugiego stopnia, poczują oddech na plecach. Uczelnie, głównie niepubliczne, chcą bowiem prowadzić licencjackie studia prawnicze.

Co to oznacza? Może się zdarzyć, że za kilka lat na aplikację będzie zdawać nie tylko prawnik po geografii, ale i geograf po prawie, czyli ktoś mający tytuł magistra geografii, a licencjat z prawa. Tego nowego podejścia do kształcenia prawników nikt już raczej nie zatrzyma. Uczelnie w obliczu niżu demograficznego zawrą bowiem nawet pakt z diabłem, aby przyciągnąć jak najwięcej studentów.

Jeśli będą dbać o jakość kształcenia, to taka różnorodność może się okazać dobrym rozwiązaniem dla wielu młodych ludzi. Choć – jak to w Polsce bywa – pewności co do tego nie ma. Wszyscy u nas dbają raczej o finanse niż o jakość edukacji.

Ale uwaga! Z tego właśnie powodu puszka może też zostać zamknięta. W najnowszym projekcie zmian w prawie o szkolnictwie wyższym Barbara Kudrycka, minister nauki, przywraca sobie prawo do ustalania kierunków studiów, które muszą być prowadzone jako jednolite, czyli pięcioletnie. Jeśli więc jej następca zmieni zdanie na temat studiów prawniczych, obecnie tworzone hybrydy mogą okazać się jedynie krótkim epizodem.

Pytanie, czy na pewno tak powinno być. To bowiem, co dla korporacji jest pasmem nieszczęść, dla młodych ludzi może być nadzieją. A jeśli korporacje nie chcą w swoich szeregach prawników po geografii, niech się postarają o zmianę prawa o adwokaturze czy notariacie.