Tzw. reforma Gowina długo opierała się ogromnej krytyce ze strony polityków, głównie PSL, samorządowców, i części środowisk prawniczych. Przetrwała też ocenę Trybunału Konstytucyjnego. Teraz wiele wskazuje na to, że rozpoczyna się powolny demontaż reformy.
Przypomnijmy od początku 2013 r. zlikwidowanych zostało 79 sądów, na ich miejsce powołano ośrodki zamiejscowe.
Wbrew wielkiemu zamieszaniu wokół tej sprawy, zarówno politycznemu, jak i prawnemu (kwestionowanie podpisu podsekretarza stanu pod przenosinami sędziów), można powiedzieć, że reforma ta była merytorycznie przygotowana, w odróżnieniu od wielu innych dotyczących wymiaru sprawiedliwości.
I nie chodzi tutaj o geniusz ministra Gowina, tylko o czas. Otóż analizy na temat obciążenia poszczególnych sądów i ewentualnych ruchów kadrowych, które te obciążenia mogłyby niwelować trwały przez wiele lat. Bo pomysł na reorganizację powstał jeszcze za czasów kiedy w ministerstwie sprawiedliwości rządził Zbigniew Ćwiąkalski, jednak ani on, ani jego następca Krzysztof Kwiatkowski nie zdecydował się na ten krok.
Zrobił to Gowin, pod hasłem realizacji zapowiedzi premiera z exposé - przyspieszenia w polskich sądach. Zrobił to szczerze , jednak trochę bez wyobraźni. Nie przewidział bowiem, że sprawa ta ma tak ogromny ładunek polityczny. Jego wyrazem był zaciekły opór i krytyka reformy ze strony koalicjantów z PSL i samorządowców.