Stan wyższej konieczności

To media wywołały histerię wokół Trynkiewicza. Gdyby nie one, nie byłoby całego napięcia.

Publikacja: 11.02.2014 16:10

Rz: W miniony poniedziałek rzeszowski sąd miał zdecydować o dalszych losach Mariusza Trynkiewicza. Zabójca czterech chłopców miał albo wyjść na wolność, albo trafić do zakładu leczniczego w Gostyninie. Wczoraj zakończył odbywanie 25-letniego wyroku. Wszystko miało być jasne, ale nie jest. Sąd odroczył rozprawę do 3 marca.

Prof. Andrzej Zoll:

Tak zdecydował sąd. Jeśli potrzebuje więcej czasu na zapoznanie się z opiniami i wnioskami, to odroczenie jest sposobem na jego uzyskanie. Trynkiewicz wyjdzie na wolność, a o bezpieczeństwo, zarówno jego, jak i innych obywateli, zadba policja. Ta ma i możliwości, i środki do tego. Mnie bardziej martwi coś zupełnie innego...

Co takiego?

Czy którykolwiek z dziennikarzy lub oburzonych obywateli zastanowił się, z czego ten człowiek ma żyć? Czy interesuje się nim pod takim kątem opieka społeczna? Nie wiadomo przecież, czy mówimy o wyjściu na kilka dni, tygodni, miesięcy czy na zawsze. Po 25 latach pobytu w więzieniu i przy pełnym odrzuceniu ze strony społeczeństwa to bardzo trudna sytuacja, a żyć trzeba.

Mariusz Trynkiewicz został objęty specjalną ustawą o tzw. seryjnych mordercach. Mimo ogromnej krytyki, wielu sporów jeszcze tuż przed ostatecznym głosowaniem ustawa jednak weszła w życie. Jest już nawet – choć, jak widzimy, z wieloma komplikacjami – stosowana. Wśród ekspertów trudno, poza autorami, znaleźć jednak dziś zwolenników wyjątkowych przepisów. Podobno pan należy do tych umiarkowanych...

To ustawa, którą ja również nie jestem zachwycony. Nie nazwałbym się nawet jej umiarkowanym zwolennikiem. Dla mnie to stan wyższej konieczności, który rozumiem i tłumaczę jako reakcję na pewne zagrożenie. Ono rzeczywiście powstało po tym, jak przed laty zamieniono karę śmierci na 25 lat pozbawienia wolności. Naprawiamy więc błąd sprzed lat. W 1989 r. chciano najszybciej uchwalić amnestię. Jednak wtedy w prawie karnym nie było dożywocia. Zamiana była więc oczywista. Władze, do których dotarło, że problem nieuchronnie się zbliża, musiały coś z tym zrobić. Tak też się stało.

Pana zdaniem to, co zaproponowało Ministerstwo Sprawiedliwości, to rzeczywiście dobre przepisy? Potrafi pan znaleźć w nich coś pozytywnego? Ustawa wzbudzała kontrowersje wśród prawników i lekarzy – padł nawet zarzut jej niekonstytucyjności. Zastrzeżenia do projektu jeszcze na etapie konsultacji zgłaszała m.in. Naczelna Rada Adwokacka, argumentując, że jest to „ogromny krok w kierunku obniżenia standardów zabezpieczenia przed arbitralnymi decyzjami władzy publicznej wobec jednostki". Projekt negatywnie zaopiniowała Krajowa Rada Sądownictwa.

Traktuję tę ustawę jako czasową, ona nie może obowiązywać przez lata. Powstała praktycznie dla kilku osób i na tym jej działanie powinno się zakończyć. Jeśli takie przepisy mają funkcjonować w naszym prawie, to muszą się znaleźć w kodeksie karnym. To w nim jest miejsce na takie rozwiązania. Wystarczy dodać przepisy, które sprawią, że sąd orzekający będzie mógł skazać oskarżonego na odpowiednią karę, np. 10 czy 12 lat pozbawienia wolności, ale w wyroku orzeknie, że po jej odbyciu będzie mógł zostać umieszczony – ze względu na stan niebezpieczeństwa, jakie stwarza – w zakładzie zamkniętym.

Wprowadzenie takiego środka do kodeksu karnego oznacza, że trzeba go będzie znów nowelizować, i to poważnie. Od lat jest pan przeciwnikiem nieustannego poprawiania kodeksów karnych. To da się jakoś pogodzić?

Wytłumaczenie jest bardzo proste. Jestem przeciwnikiem nowelizowania kodeksów karnych pod wpływem emocji, bieżących, nawet tragicznych, wydarzeń. Co nie oznacza, że przepisy karne mogą trwać niezmienione i nie reagować na zmieniającą się rzeczywistość. Przygotować je jednak trzeba na spokojnie, z rozmysłem i zmieniając nawet tylko jeden przepis, trzeba mieć na uwadze, czy współgra z pozostałymi. Mieliśmy już kilka wpadek podczas ekspresowych nowelizacji i nie ma sensu powtarzać błędów. Proszę pamiętać, że zmiany w kodyfikacjach karnych rządzą się swoimi prawami, zakreślonymi terminami, które wymuszają dłuższy czas na ich przygotowanie i procedowanie. Podczas  ustalania rozwiązań tej ustawy nie było na to czasu. Dlatego, jak rozumiem, najpierw powstała ustawa, a teraz przyjdzie pora na rozwiązanie problemu w kodeksie karnym.

Mówi pan, że ustawa powinna objąć swoim działaniem zaledwie kilka osób. Tymczasem z jej przepisów wynika, że ma dotyczyć także innych wyjątkowo groźnych przestępców, jeśli odbywają kary w systemie terapeutycznym i dodatkowo występowały u nich zaburzenia psychiczne bądź preferencji seksualnych. Najgłośniejsza z nich, i pierwsza, to Mariusz Trynkiewicz. Mało brakowało, a ustawa, choć pod niego pisana, nie mogłaby być w ogóle stosowana w jego sprawie. Trzy tygodnie odleżała w Kancelarii Premiera, czekając na umieszczenie w Dzienniku Ustaw. Trzeba było z trudem dopinać wszystkie terminy, by zdążyć z decyzją przed 11 lutego, jakakolwiek by ona była...

Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że Mariusz Trynkiewicz trafi pod przepisy ustawy. Z niedowierzaniem słuchałem wypowiedzi rzekomych ekspertów, którzy nie mając ustawy w ręku, przekonywali, że ustawa o seryjnych mordercach nie jest dla niego. Reszta to już zadanie sądu.

Gdyby jednak weszła w życie np. rok wcześniej, dziś nie mielibyśmy problemu. Sąd podejmowałby decyzje na spokojnie, a sam Trynkiewicz oczekiwał na jej uprawomocnienie się za kratami. Po odbyciu kary albo wyszedłby na wolność, albo trafił do Gostynina.

Pewnie lepiej i spokojniej byłoby, gdyby ustawa obowiązywała już rok czy pół roku temu. Jest jednak, jak jest, i trzeba znaleźć wyjście, bezpieczne wyjście z tej trudnej sytuacji. Fakt, że weszła w życie w ostatniej chwili, nie oznacza, że nie ma wyjścia. Jest i rzeszowski sąd je znalazł.

Rozumie pan w ogóle histerię pod hasłem Trynkiewicz? Przez lata zapomniany, za sprawą zbliżającego się wyjścia na wolność stał się mimowolnym negatywnym bohaterem artykułów i reportaży. Im więcej ludzie się o nim dowiadywali, tym bardziej strach narastał, ale i rosła ciekawość. Doszło do tego, że mieszkańcy miasta, w którym rzekomo miał zamieszkać po wyjściu na wolność, już rozpoczęli protesty... Rozumie pan ten strach?

W pewnym sensie tak, ale mam ogromną pretensję do mediów za pompowanie emocji wokół tej sprawy. To one wywołały histerię Trynkiewicza. Każda nowa informacja o nim i jego życiu mnożyła kolejne. Z pewnością nie wszystkie prawdziwe. Docierano do jego sąsiadów sprzed lat, do rodziny – to wszystko dobrze się sprzedawało, budowało napięcie, ale przeszkadzało w przygotowywaniu przepisów, które miały zapewnić bezpieczeństwo zarówno nam wszystkim, jak i  jemu samemu. Mam także pretensje o nazywanie Trynkiewicza i jemu podobnych bestiami. Nie możemy zapominać, że przecież są ludźmi obdarzonymi zgodnie z naszą konstytucją przyrodzoną i niezbywalną godnością.

Wobec cały czas pojawiających się wątpliwości w kwestii konstytucyjności ustawy może wystarczyłoby zapewnić Trynkiewiczowi całodobowy policyjny dozór? Nie byłoby wniosku do Trybunału Konstytucyjnego, ataków na przepisy itd.

W chwili, kiedy brakowało przepisów, zapewnienie bezpieczeństwa byłoby trudne, wręcz niemożliwe. Nie wierzę w skuteczność policyjnego dozoru przez 24 godziny na dobę. Poza tym, jeśli już chcemy być tak bardzo skrupulatni, można by też było uznać, że jest to ingerencja w  prawa człowieka, który przecież karę już odbył.

Prezydent wprawdzie ustawę podpisał, ale ma wiele wątpliwości. Na tyle istotnych, że zdecydował o jej wysłaniu do Trybunału Konstytucyjnego. Myśli pan, że się tam obroni? Gdyby Trybunał uznał przepisy za sprzeczne z konstytucją, pojawiłby się problem np. żądania odszkodowania...

Nie wiem, co zrobi Trybunał. Muszę przyznać, że autorzy ustawy zrobili dużo, żeby uniknąć negatywnej oceny Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Parę lat temu podobne problemy mieli Niemcy, którzy także wprowadzili taki środek. W niemieckich przepisach o izolacji było jednak nawiązanie do popełnionych wcześniej przestępstw. W polskich mówi się o aktualnym zagrożeniu, a nie o tym, co było. Aby uniknąć zarzutu niekonstytucyjności (podwójnego karania za ten sam czyn), decyzję o skierowaniu do ośrodka zamkniętego powiązano nie z kończącym się wyrokiem, ale z aktualnymi cechami osobowości sprawcy.

I dzięki temu moim zdaniem ustawa się broni. Bardziej przypomina ustawę o ochronie zdrowia psychicznego niż przepisy karne. Zakład, w którym mają przebywać sprawcy stwarzający zagrożenie, jest zakładem leczniczym, decyzję o istnieniu zagrożenia podejmują sędziowie cywilni: to wszystko sprawia, że udało oderwać się te czynności od przepisów karnych i odbytej już kary.

Te przepisy to takie dmuchanie na zimne, które może okazać się gorącym. Dopuszczalne?

Polska jest demokratycznym państwem, w którym, jak uważam, taka ustawa z wszelkimi zastrzeżeniami jest dopuszczalna – wyjątkowo dopuszczalna.

Tuż po tym, jak ustawa weszła w życie, dyrektorzy więzień zapowiadali, że mają u siebie w zakładach karnych więcej skazanych, których resocjalizacja budzi wiele wątpliwości i obaw. Wkrótce będą im się kończyć kary i mogą wychodzić na wolność. Być może pojawią się kolejne wnioski dyrektorów, a wówczas działanie ustawy nie będzie już epizodyczne, a może się okazać masowe...

To przesada. Mam szacunek do dyrektorów zakładów karnych i wierzę, że nie będą nadużywali tych przepisów. Że nawet chęć odegrania się na nieznośnym więźniu nie sprawi, że dyrektor przygotuje taki wniosek. Poza tym decyzja należy do sądu i to daje gwarancję racjonalnego korzystania z tego środka. A sam sąd będzie się opierał na opiniach ekspertów, biegłych – psychologa, psychiatry czy seksuologa. Mamy zatem decyzję w rękach niezawisłych sądów i merytoryczne opinie ekspertów. Nic złego nie ma prawa się wydarzyć.

—Rozmawiała Agata Łukaszewicz

Rz: W miniony poniedziałek rzeszowski sąd miał zdecydować o dalszych losach Mariusza Trynkiewicza. Zabójca czterech chłopców miał albo wyjść na wolność, albo trafić do zakładu leczniczego w Gostyninie. Wczoraj zakończył odbywanie 25-letniego wyroku. Wszystko miało być jasne, ale nie jest. Sąd odroczył rozprawę do 3 marca.

Prof. Andrzej Zoll:

Pozostało 97% artykułu
Opinie Prawne
Iwona Gębusia: Polsat i TVN – dostawcy usług medialnych czy strategicznych?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Mirosław Wróblewski: Ochrona prywatności i danych osobowych jako prawo człowieka
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Święczkowski nie zmieni TK, ale będzie bardziej subtelny niż Przyłębska
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Biznes umie liczyć, niech liczy na siebie
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Prawne
Michał Romanowski: Opcja zerowa wobec neosędziów to początek końca wartości