W mojej kilkunastoletniej praktyce zdarzyło się, że rozwiązanie małżeństwa zabrało jednej parze aż pięć lat. Pół dekady, zanim wreszcie doczekali się prawomocnego orzeczenia rozwodowego. Można by zapytać: jaka długość postępowania – gdy wyrok rozwodowy nie zapada na pierwszej rozprawie – jest standardem? Czy to dwa czy trzy lata, bo raczej nie krócej. W ciągu tych dwóch, trzech lat nie można swojego życia ułożyć na nowo. W banku np. nie uzyska się kredytu, bo współmałżonek z wielu przyczyn się na to nie zgodzi. Ile lat można żyć w zawieszeniu?
Coraz więcej par w Polsce się rozwodzi (wątpiących odsyłam do lektury rocznika statystycznego), a istniejący system funduje im kosztowną kilkuletnią gehennę. Czy jest na to rada?
Tak, i to nawet de lege lata, a nie tylko de lege ferenda. Właściwie już dziś, korzystając z istniejących w kodeksie postępowania cywilnego regulacji, można by zaproponować znaczące uzdrowienie sytuacji. Rozwiązaniem jest mianowicie instytucja wyroku częściowego oraz wstępnego.
Zauważmy bowiem, że w przedłużających się postępowaniach rozwodowych z reguły nie ma sporu co do tego, czy nastąpił zupełny i trwały rozkład pożycia małżeńskiego. Owszem, bywa, że jedna strona – instrumentalnie ?– deklaruje, że kocha współmałżonka, rzekomo jest niepomiernie zdziwiona złożonym pozwem rozwodowym, ale szybko dodaje, iż gdyby sąd doszedł ?do wniosku, że należy orzec rozwód, ?to koniecznie z wyłącznej winy strony przeciwnej. Wydaje się, że takie jednostkowe przypadki nie podważają zasadniczej tezy artykułu.
Spór zatem, w praktyce, dotyczy nie tyle samego rozwodu, ile ustalenia winy w rozkładzie pożycia, alimentów czy władzy rodzicielskiej. Z obserwacji wynika, że tym, co znacząco wydłuża postępowanie (w szczególności gdy nie ma sporu co do władzy rodzicielskiej), jest właśnie badanie winy.