Rz: Organizacje pozarządowe, w tym Fundacja Nowoczesna Polska, walczą z tzw. trollingiem prawnoautorskim. Co to za zjawisko?
Jarosław Lipszyc: Trolling internetowy ?to masowe wysyłanie, zazwyczaj za pośrednictwem kancelarii, próśb o ugodę ?do osób, których adresy w taki czy inny sposób wpadły w ręce tych kancelarii. Oskarża się tych obywateli o niezgodne ?z prawem rozpowszechnianie różnorodnych utworów – zazwyczaj muzyki i filmów ?– i grozi im odpowiedzialnością karną.
Skoro jednak łamali prawo, to czemu wysyłanie propozycji ugody jest niewłaściwe?
Z reguły nie są to osoby podejrzane o popełnienie przestępstwa. W toku postępowania przygotowawczego często prawnik uzyskuje informację o tym, że pod danym numerem IP np. korzystano z programu, który umożliwia dzielenie się utworami z innymi internautami. Ale to nie wskazuje konkretnej osoby, tylko adres mieszkania. Nie musi to oznaczać, że właśnie właściciel mieszkania korzystał z tego programu. To jest trochę tak jak ze spamem. Prawnicy wysyłają pisma do 500 tysięcy osób w przekonaniu, że wśród tej rzeszy znajdą się tacy, którzy rzeczywiście złamali prawo. Albo nie złamali, ale słabo znają przepisy, więc zapłacą kwotę proponowaną w ugodzie ze strachu przed konsekwencjami. Po wysłaniu pół miliona wezwań taka kancelaria może uzyskać parę tysięcy podpisanych ugód, każda na 1 tys. zł, i jest finansowo do przodu. Tym się różni copyright trolling od mechanizmu dochodzenia do stanu idealnego, czyli stanu przestrzegania praw i zaspokajania roszczeń. Przypomina to zarzucanie sieci na całe społeczeństwo z nadzieją, że ktoś się złapie.
Ale ich adres IP jednak gdzieś się pojawił. Adresaci tych pism nie są wybierani losowo. Jest coś na rzeczy.