Trolling: Jak prawnicy zastawiają sieci na internautów

O tym, dlaczego nie możemy dziś legalnie umieścić zdjęcia kotka na blogu, jak to zmienić i dlaczego tak groźny jest ?trolling prawnoautorski – opowiada prezes Fundacji Nowoczesna Polska Jarosław Lipszyc w rozmowie z Katarzyną Borowską.

Aktualizacja: 13.09.2014 16:36 Publikacja: 08.09.2014 09:13

Trolling: Jak prawnicy zastawiają sieci na internautów

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Rz: Organizacje pozarządowe, w tym Fundacja Nowoczesna Polska, walczą z tzw. trollingiem prawnoautorskim. Co to za zjawisko?

Jarosław Lipszyc:  Trolling internetowy ?to masowe wysyłanie, zazwyczaj za pośrednictwem kancelarii, próśb o ugodę ?do osób, których adresy w taki czy inny sposób wpadły w ręce tych kancelarii. Oskarża się tych obywateli o niezgodne ?z prawem rozpowszechnianie różnorodnych utworów – zazwyczaj muzyki i filmów ?– i grozi im odpowiedzialnością karną.

Skoro jednak łamali prawo, to czemu wysyłanie propozycji ugody jest niewłaściwe?

Z reguły nie są to osoby podejrzane o popełnienie przestępstwa. W toku postępowania przygotowawczego często prawnik uzyskuje informację o tym, że pod danym numerem IP np. korzystano z programu, który umożliwia dzielenie się utworami z innymi internautami. Ale to nie wskazuje konkretnej osoby, tylko adres mieszkania. Nie musi to oznaczać, że właśnie właściciel mieszkania korzystał z tego programu. To jest trochę tak jak ze spamem. Prawnicy wysyłają pisma do 500 tysięcy osób w przekonaniu, że wśród tej rzeszy znajdą się tacy, którzy rzeczywiście złamali prawo. Albo nie złamali, ale słabo znają przepisy, więc zapłacą kwotę proponowaną w ugodzie ze strachu przed konsekwencjami. Po wysłaniu pół miliona wezwań taka kancelaria może uzyskać parę tysięcy podpisanych ugód, każda na 1 tys. zł, i jest finansowo do przodu. Tym się różni copyright trolling od mechanizmu dochodzenia do stanu idealnego, czyli stanu przestrzegania praw i zaspokajania roszczeń. Przypomina to zarzucanie sieci na całe społeczeństwo z nadzieją, że ktoś się złapie.

Ale ich adres IP jednak gdzieś się pojawił. Adresaci tych pism nie są wybierani losowo. Jest coś na rzeczy.

Czasem jest, czasem nie ma. Tym się różni copyright trolling od poprawnej procedury, ?że w wypadku postępowania zgodnego z prawem mamy zidentyfikowaną osobę, która dokonała naruszenia. To jest w porządku. ?A copyright trolling ma formułę szantażu. Bardzo wyraźnie było to widoczne w sprawie adwokat Anny Łuczak, która rozsyłała tego typu pisma. Inni adwokaci podczas dyskusji na temat jej działań w internecie wskazywali m.in., że w tych pismach brakowało pełnomocnictw, a ugoda miała być podpisana jednostronnie – tylko przez internautę. ?W przesyłanym wzorze nie było podpisu drugiej strony. W tej ugodzie była też mowa ?o odstąpieniu od roszczeń, ale nie od „wszystkich roszczeń". Może więc kancelaria będzie w imieniu klienta zgłaszała kolejne.

Jaki sposób postępowania byłby tu właściwy?

Problem jest systemowy. Naruszanie praw autorskich w celach niekomercyjnych ma charakter absolutnie masowy i wynika ze złej konstrukcji prawa. Adwokaci i podmioty, które reprezentują, mogą ten proceder uprawiać, bo wiedzą, że będzie on skuteczny.

Dlatego, że te osoby poczują się winne, czy po prostu się przestraszą?

Dlatego, że każdy normalny człowiek, kiedy dowiaduje się, że grozi mu proces sądowy, woli podpisać ugodę na 750 zł, a tyle domagała się adwokat Anna Łuczak. Nawet jeśli nie poczuwa się do winy.

Czy rzeczywiście grożą mu konsekwencje określone w piśmie?

Pisma są tak skonstruowane, że wynika ?z nich, iż niezależnie od tego, czy jesteś winien, czy nie, podpisanie ugody będzie prostsze i tańsze.

Dlatego napisaliście do Naczelnej Rady Adwokackiej?

Zwróciliśmy NRA uwagę, że tego typu praktyki, które mają cechy szantażu, są sprzeczne z zasadami etyki. Z orzeczeń adwokackich sądów dyscyplinarnych wynika wprost, że grożenie zainicjowaniem postępowania karnego jest sprzeczne z etyką. Wystąpiliśmy do samorządu, żeby przypomniał adwokatom o tych zasadach.

Samorząd wyjaśnia, że takie sprawy są podejmowane przez sądy dyscyplinarne. ?Ale też, że nie ma podstaw sądzić, by adwokaci masowo zajmowali się tym procederem.

Mamy dwa ujawnione przypadki. Jeden, szeroko opisywany przez media, dotyczy właśnie adwokat Anny Łuczak. W ubiegłym tygodniu pojawiła się kolejna sprawa ?– adwokata Bartłomieja Wieczorka. Dziennik internautów opisał tę sprawę. To dokładnie ten sam mechanizm. Propozycja ugody jest wyższa – 3 tys. zł. Prokuratura wyjaśniała dziennikarzom, że w sprawie, którą zajmował się adwokat Wieczorek, jest śledztwo, ale na razie „w sprawie". Nie ma więc podejrzanych. Ustalono adresy kilku tysięcy internautów, którzy na tym etapie są świadkami. ?A adwokat wysyła do nich pisma z propozycją ugody i opisuje konsekwencje, jakie im grożą, jeśli tego nie zrobią.

Jak więc rozwiązać problem naruszania praw autorskich?

Sytuacja, w której mamy prawo, którego nie da się przestrzegać, jest patologiczna.

Prawo jest zbyt surowe?

Nie tyle zbyt surowe, ile źle skonstruowane. Owszem, art. 116 prawa autorskiego mówi, że za udostępnianie utworu bez odpowiedniego zezwolenia grozi kara do dwóch lat więzienia. Ten przepis jest zdecydowanie zbyt surowy. To tak, jakby karać więzieniem za przejście ulicy w niedozwolonym miejscu. ?Ale podstawowym problemem jest to, że za słabo oddzielone są dwa zjawiska – naruszenie praw wyłącznych w celu osiągnięcia zysku, które należy karać z całą surowością, od naruszeń dokonanych przez zwykłych użytkowników, którzy po prostu dzielą się między sobą dobrami kultury. ?Tzw. dozwolony użytek obejmuje dzielenie się utworami w kręgu rodzinnym czy towarzyskim, ale to w czasach internetu bardzo wąski zakres. Tam, gdzie chodzi o zwykłą komunikację z innymi, np. o wrzucenie zdjęcia kotka na bloga, system powinien być bardziej elastyczny.

Może też chodzić o rozpowszechnianie filmu, który właśnie wszedł do kin. Twórcy denerwują się, że zamiast zapłacić za bilet, możemy go obejrzeć za darmo.

Ludzie definiują się przez swoje kolekcje ?– muzykę, której słuchają, filmy, które oglądają. Chcą to robić wspólnie, czyli wysyłać je i zamieszczać na swoich stronach internetowych, które są ich „wizytówkami", publicznymi emanacjami ich osobowości. ?A dziś mamy do czynienia z sytuacją patologiczną – ci, którzy są operatorami platform służących do komunikacji z innymi ?i czerpią z tego zyski, nie są winni naruszeń dokonywanych przez użytkowników. Ryzyko ponoszą zwykli użytkownicy, którzy przecież nic na tym nie zarabiają. A zyski bardzo często nie trafiają do tych, którzy są uprawnieni do osiągania korzyści, czyli do autorów, producentów czy wykonawców. Jeśli chcemy uzdrowić system prawa autorskiego, potrzebne są zmiany systemowe.

Jakie?

Takie, które umożliwiłyby obywatelowi legalne korzystanie z dóbr kultury podczas komunikacji z innymi. Musi mieć możliwość legalnej realizacji swoich potrzeb uczestnictwa w kulturze. Uczestnictwa ?– bo to coś więcej niż bierny odbiór.

Za zdjęcie kotka na blogu powinno się płacić?

Dziś nie mam możliwości umieścić takiego zdjęcia na swoim blogu legalnie. Bo cenniki, jeśli istnieją, są przygotowane pod kątem użytkowników komercyjnych. Są liczone ?w setkach, tysiącach złotych, a nie ?w złotówkach czy groszach. Nikt o zdrowych zmysłach nie umieści na blogu zdjęcia kotka, jeśli będzie musiał za to zapłacić 300 zł, a na załatwienie zgody poświęcić godzinę czy dwie godziny pracy. Są jednak wyjścia z tej sytuacji. Już osiem lat temu Jacek Skubikowski proponował opłatę licencyjną dla wszystkich w zamian za niekomercyjne wykorzystanie utworów. To, moim zdaniem, akceptowalne rozwiązanie. Oczywiście, znacznie lepiej byłoby każde niekomercyjne rozpowszechnianie objąć dozwolonym użytkiem. Ale wiąże nas prawo międzynarodowe, które na to nie pozwala.

No i twórcy też chcieliby zarabiać.

Na szczęście zarabiają. Zyski producentów i twórców rosną systematycznie. Trudno więc mówić, że ktoś jest okradany. Gdyby był okradany, to miałby coraz mniej.

Czy Polacy chcieliby uiszczać taką opłatę?

Jeśli nie płaciliby, to nie byliby uprawnieni do rozpowszechniania utworów. Niska, racjonalna opłata to dobra cena w zamian ?za zdjęcie obywatelom z głowy większości trosk związanych z przestrzeganiem prawa autorskiego, którego dziś nikt nie przestrzega, mało kto je rozumie, a jeszcze mniej szanuje. Są metody powiązania takiej opłaty np. z rachunkami za prąd czy internet. Oczywiście, problemem byłaby jej wysokość. Powinna być na rozsądnym poziomie. Podziałem środków między uprawnionych mogłyby się zająć np. organizacje zbiorowego zarządzania, które już dziś dobrze sobie radzą z dystrybucją opłat związanych ?z prawami autorskimi. Nie mamy żadnej innej alternatywy.

Próbujecie przekonać ustawodawcę?

Staramy się stymulować dyskusję na temat stanu i przyszłości systemu praw autorskich. Sądzimy, że dobre rozwiązania da się wypracować wyłącznie w dialogu wszystkich stron. Dlatego od trzech lat, wspólnie z firmą Google i ZAiKS, organizujemy konferencję CopyCamp.pl. Zapraszamy na nią oczywiście także polityków. W tym roku planowana jest na 6–7 listopada w warszawskim kinie „Praha". Rozmawiamy o prawach autorskich z różnych punktów widzenia – nie tylko grup interesów, ale także socjologów, antropologów, ekonomistów. Wierzymy, że konsensus jest możliwy i wojna o prawa autorskie, która toczy się od dekady, wreszcie się skończy.

Czy ktoś na świecie poradził sobie z tym problemem?

Nie. Na całym świcie obowiązuje ta sama zasada: wszyscy naruszają prawo, a ścigani są ci, którzy są zdolni zapłacić. Tegoroczny CopyCamp, dzięki wsparciu Funduszu Wyszehradzkiego, będzie imprezą międzynarodową. Będą goście z Rosji, Ukrainy, Białorusi, Czech, Węgier, Słowacji. Obecnie to w UE toczy się najżywsza debata na ten temat. Komisja Europejska przeprowadziła konsultacje społeczne ?o dozwolonym użytku, które okazały się najpopularniejszymi w historii UE – ponad ?11 tys. nadesłanych opinii. Od polskich europosłów wiemy, że w tej sprawie jest trochę wyczekiwanie na Polskę. Nasz kraj jest uważany za lidera zmian związanych z prawami autorskimi, internetem. To u nas rozpoczęły się protesty przeciwko ACTA, społeczeństwo mocno zaangażowało się w kwestię praw autorskich. Jeśli wypracujemy jakieś sensowne rozwiązanie, może ono być wzorem dla całej Unii. Pytanie, czy Polska potrafi wykorzystać tę szansę.

Rz: Organizacje pozarządowe, w tym Fundacja Nowoczesna Polska, walczą z tzw. trollingiem prawnoautorskim. Co to za zjawisko?

Jarosław Lipszyc:  Trolling internetowy ?to masowe wysyłanie, zazwyczaj za pośrednictwem kancelarii, próśb o ugodę ?do osób, których adresy w taki czy inny sposób wpadły w ręce tych kancelarii. Oskarża się tych obywateli o niezgodne ?z prawem rozpowszechnianie różnorodnych utworów – zazwyczaj muzyki i filmów ?– i grozi im odpowiedzialnością karną.

Pozostało 95% artykułu
Opinie Prawne
Mirosław Wróblewski: Ochrona prywatności i danych osobowych jako prawo człowieka
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Święczkowski nie zmieni TK, ale będzie bardziej subtelny niż Przyłębska
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Biznes umie liczyć, niech liczy na siebie
Opinie Prawne
Michał Romanowski: Opcja zerowa wobec neosędziów to początek końca wartości
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Komisja Wenecka broni sędziów Trybunału Konstytucyjnego