Gdyby firma budowlana spóźniła się z remontem szkoły na 1 września, płaciłaby odszkodowanie. Dlaczego więc elementarnych standardów wykonywania obowiązków nie wymagać od ministra zdrowia, który zawalił wynegocjowanie kontraktów z lekarzami przed wprowadzeniem pakietu onkologicznego?
Choć tu i ówdzie dałoby się zastąpić dr. Nowaka dr. Kowalskim, konieczne jest zaangażowanie odpowiedniej liczby lekarzy, co więcej, raczej nie pod przymusem, choćby ekonomicznym, aby zależało im na programie. Pierwszy tydzień nowego roku zajęły zaś publiczne połajanki ministra, tymczasem mamy duże wyspy niedziałającego systemu, gdyż wykonawców brakuje.
Meritum sporu między ministrem a Porozumieniem Zielonogórskim jest ważne, nie usprawiedliwia jednak widocznych gołym okiem błędów ministra we wdrażaniu pakietu onkologicznego. A chodzi nie o jakieś eksperymenty ministerstwa, ale zagwarantowane ustawą świadczenia, a więc wiążący dla ministra obowiązek zapewnienia procedur medycznych od 1 stycznia 2015 r. A więc podpisania odpowiedniej liczny kontraktów, ale też wydanie na czas rozporządzeń wykonawczych. Pacjenci mają prawo powiedzieć: a co nas obchodzą trudności w negocjacjach. Tak samo jak właściciela remontowanego domu nie muszą interesować trudności majstra z pracownikami czy podwykonawcami.
Strajku lekarzy nie można zakwalifikować jako siły wyższej, kataklizmu w rodzaju trzęsienia ziemi czy choćby zimy stulecia, który usprawiedliwiałby opóźnienie w wykonaniu zobowiązania. Negocjacje trwały od miesięcy, a ze swej natury mogą skończyć się niczym. Negocjujący – a interesuje nas tu minister – powinien mieć plan awaryjny i nie powinien zakładać, że jakoś to będzie.
Niedawno Sąd Najwyższy rozpatrywał sprawę adwokata, który z kasacją dotarł na pocztę 40 minut przed północą ostatniego możliwego dnia i z powodu długiej kolejki i powolności obsługi nie zdążył jej nadać. SN nie uwzględnił usprawiedliwienia, gdyż adwokat powinien takie trudności przewidzieć. Grozi mu za to dyscyplinarka, a może i zapłata odszkodowania.